Cudotwórcy: Wieki ciemne kończą 2. sezon w swoim stylu, a nawet prezentują nieco lepszy poziom względem ostatnich odcinków. Czy to wystarczy, by podwyższyć oczekiwania przed kolejnym sezonem?
Chociaż dwa ostatnie odcinki były nieco cieplejsze w odbiorze, serial Cudotwórcy: Wieki ciemne nie spełnił zbyt wielu wymagań stawianych przez widza, chcącego czegoś więcej od przeciętnej rozrywki do niedzielnego obiadu. Wszystkie pozytywy, które można wymieniać z seansu 2. sezonu, to przede wszystkim świetnie wpasowani do całości aktorzy i scenografia robiąca naprawdę wiele, jeśli chodzi o oddanie klimatu. Największą bolączką stał się jednak scenariusz i tutaj zrobiono zdecydowanie za mało, aby serial stanowił nawet niezobowiązującą rozrywkę i dawał nam odpowiednią dawkę radości.
Finał spełnił jednak po części swoje zadanie i nie tylko dostarczył odpowiednich emocji i humoru, ale też domknął kluczowe wątki (pośpiesznie, ale to w końcu serial o takiej formule). W dziewiątym odcinku dostajemy kontynuację miłosnej relacji Al z nowym chłopakiem oraz spowodowane tym rozterki Księcia Chauncley'a. W końcu też nieco dramatyzmu otrzymał wątek Edwarda, który musiał poradzić sobie ze szybkim wejściem w dorosłość swojej córki. Tak jak myślałem, kwestią czasu okazał się motyw z zaplanowanym przez króla ślubem z przymusu dla swojego syna, aby ratować królestwo. Zaskoczył jednak fakt, że wybranka okazała się pasować do głównego bohatera.
Tym razem nie obyło się bez kilku zabawnych momentów i nieco bardziej pomysłowego podejścia do prezentowanych motywów. Ostatecznie postać grana przez Daniela Radcliffe'a musiała sprzeciwić się ojcu, co doprowadziło do oblężenia i upadku miasta. Choć zaoferowało to minimum emocji, nie można ukryć faktu, że w ostatniej chwili twórcy wprowadzili postacie i zagrożenie, które stało się wytrychem do pozamykania wątków. Alexandra pośpiesznie choćby porzuciła swoje marzenia o Paryżu i związku z przystojnym młodzieńcem, bo koniec końców tego wymagał scenariusz. Warto jednak zwrócić uwagę na tempo oraz poziom humoru w obu odcinkach, co jest miłą odmianą względem poprzednich.
Twórcy obrali drogę luźnego traktowania odcinków i związków między nimi, ale dwa ostatnie podeszły do tematu nieco inaczej, dzięki czemu wreszcie mogliśmy mieć poczucie większej spójności. Wydaje mi się, że serial tego zwyczajnie potrzebował, bo Cudotwórcy wypadają najlepiej, kiedy muszą mierzyć się z większym zagrożeniem. W 1. sezonie był to zaplanowany przez Boga koniec świata, teraz były to wrogie wojska najeżdżające królestwo. Był zatem czas na intrygę, humor oraz finalne rozstrzygnięcia, które też mogą widzom przypaść do gustu.
Szkoda oczywiście, że całość wypada średnio i twórcom bardzo rzadko udawał się motyw ze średniowieczem pokazać w naprawdę pomysłowy i interesujący sposób. Więcej było niestety schematów i przez to humor nie zawsze miał szansę odpowiednio wybrzmieć z ekranu. Twórcy powinni wiele zawdzięczać aktorom, bo Daniel Radcliffe, Geraldine Viswanathan i nawet Steve Buscemi, który miał mniej ciekawą rolę do zagrania, ciągnęli serial na swoich barkach. Jeśli ma powstać 3. sezon, osadzony znowu w innej rzeczywistości i czasie, niech scenarzyści kilka razy zastanowią się nad kształtem serialu i dodadzą choćby koherentną fabułę. Całość będzie o wiele bardziej interesująca.