Cyberpunk 2077 jako gra nie odniósł aż tak spodziewanego – ze względu na hype, jakim był obdarzony na długo przed premierą  –  sukcesu, co jednak nie przeszkadza twórcom rozwijać tego uniwersum za sprawą hojnie rozsprzedawanych franczyz tytułu, przenoszących Night City na kolejne media. Z pewnością sama gra przyczyniła się do odświeżenia konwencji cyberpunku jako sztafażu gatunkowego, więc jego ponowne pojawienie się w komiksie dziwić nie powinno. Oficjalna seria komiksowa Cyberpunk 2077 wypada w dotychczasowych zeszytach bardzo różnie jakościowo, jednak to właśnie najnowszy – czwarty – album, Sny wielkiego miasta, skłonny jestem uznać za najlepszy z tych, które ukazały się na polskim rynku. Sny wielkiego miasta zdają się – w warstwie fabularnej – najlepiej rozumieć istotę cyberpunku. Nie było przecież gatunkową aspiracją gloryfikowanie stechnicyzowanych metropolii, cyborgizacji ludzi i szaleńczego pędu do technologicznego rozwoju, który w efekcie zdominuje życie społeczne i zaburzy kruchą równowagę międzyludzkich relacji, jeszcze mocniej rozwarstwiając społeczeństwo. Owszem, przewidywał to, uosabiał istotę tych przemian, wizualizował je w najszerszym, a zarazem najbardziej szczegółowym aspekcie, ale zawsze stanowić miał przestrogę przed takim rozwojem zdarzeń, nie zaś wyrażać zachwyt nad nim. Już od pierwszych literackich klasyków, jak dickowskie Czy androidy śnią o elektrycznych owcach, zekranizowane później w kultowym Blade Runnerze twórcy cyberpunku piętnowali kreowane przez siebie wizje świata jako skrajnie nieprzyjazne antyutopie. Bartosz Sztybor zdaje się w scenariuszu do Snów wielkiego miasta doskonale to rozumieć. Skupia się nie tyle na ukazaniu atrakcyjności Night City, ale na podkreślaniu właśnie tęsknoty za prostszym, zwyczajniejszym, odartym z przesytu technologicznego życiem. Jego postaci – Tasha i Mirek, dwójka młodocianych przestępców zajętych kradzieżami implantów – marzy o karierze w gangsterskich strukturach metropolii. Tzn. ona marzy właśnie o tym, on zaś zadowala się tym, co ma, tęskniąc jednocześnie za azylem, w którym mógłby się schronić przed zgiełkiem (i brudem) wielkiego miasta. Ich marzenia i aspiracje są skrajnie różne, a uwidaczniają się również przy ulubionej rozrywce – braindansach, dających możliwość wcielania się w wirtualne, ale skrajnie realistyczne przeżycia, często oparte na czyichś realnych wspomnieniach. Kiedy Tasha wpędza dwójkę bohaterów w naprawdę poważne kłopoty, pozostaje im jedynie ucieczka. O ile zdążą. Notabene, motyw ten do złudzenia przypomina wątek z drugiego sezonu Rodziny Soprano, kiedy też „młode wielki” podjęły nieudolną próbę dokonania nieautoryzowanej egzekucji, by zyskać szansę na awans. Zarówno we wspomnianym serialu, jak i w komiksie nie kończy się to dobrze.
Źródło: Egmont
Finał jest dobrym spuentowaniem całości tej krótkiej historii, dobrze wpasowującym się w ogólny przekaz gatunku. Wielkie stechnicyzowane metropolie to zło. Jeśli tylko mamy szansę, powinniśmy uciekać od nich jak najdalej. Mimo kolorowego i przyciągającego blichtru nie mają do zaoferowania zbyt wiele. Z pewnością nas przeżują i wyplują. To nieprzyjazny świat, w którym jednostka spisana jest na straty, bowiem stanowi marginalny element, pozbawiony większego znaczenia. A tęsknota za prostotą i stabilizacją staje się naturalnym wyznacznikiem tlącego się jeszcze w bohaterze człowieczeństwa.
Graficznie w całości serii bywało różnie, z akcentem na kreskę mocno odrealnioną, surrealistyczną, sprawiającą wrażenie niedopracowanej. Podobnie jest i tym razem, kiedy za rysunki odpowiada duet Filipe Andrade i Alessio Fioriniello. Panowie dobrze radzą sobie z kreacją wielkiego, cyberpunkowego miasta, a swoista niedbałość i rezygnacja z nadmiernych szczegółów przywodzi na myśl rozmywające się w smugi światła nocnego miasta, obserwowane zza szyby pędzącego samochodu. Zgrabna alegoria do tempa życia w Night City, która nieźle komponuje się z klimatem całej opowieści. Przyznam, że osobiście bardziej odpowiada mi surowszy, bardziej realistyczny styl Fioriniello niż nieco mangowy sznyt Andrade, ale w połączeniu całość daje radę, podtrzymując konieczny dynamizm nieregularnych kadrów. Sny wielkiego miasta – czwarta wycieczka do Night City w ramach uniwersum Cyberpunk 2077 –  to z jednej strony jedna z najlepiej napisanych opowieści w tym świecie, z drugiej komiks dość skromny, który świetnie oddaje ducha gatunku, ale zarazem zbyt szybko kończy własną opowieść. Szkoda, że Sztybor nie mógł wykorzystać więcej niż 60 stron, bo historia mogłaby tylko na tym zyskać. Ale i tak jest bardzo dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj