Przed nami Czarna góra: kolejny zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka, bardziej pasujący do czytelnika nastoletniego niż całkiem dorosłego, bo wykładający wszystkie niuanse historyczne, społeczne i obyczajowe jak na typowej lekcji – rzetelnie, ale zbyt długo i mimo ciekawostek, nudnawo. Dobry research nie jest zły i wielu autorów ma tendencję do przekazywania czytelnikom zyskanej w trakcie poszukiwań wiedzy, nie mogąc się powstrzymać, by się nią nie podzielić, jednak nadmiar szczegółów zwykle szkodzi, a nie pomaga w odbiorze tekstu. Ponadto część z „objaśnień” autora wkładanych w usta jego postaci brzmi łopatologicznie i nie, zwykli ludzie raczej tak nie przemawiają. Tytułowa Czarna Góra traktuje o pierwszej przygodzie Pawła Skórzewskiego, późniejszego medyka, który pojawia się na kartach kilku opowiadań Andrzeja Pilipiuka. Opowiadanie ma ciekawie zarysowane tło i kontekst - osadzone na Syberii, pośród polskich zesłańców klimatem odrobinę przypomina Wzgórze Błękitnego Snu Igora Newerlego, choć bywa mniej życzliwe dla tubylców. To typowa chłopięca przygodówka – wyprawa po złoty kruszec jak podczas gorączki złota w Klondike, zakłócona tajemniczym zagrożeniem, tu - zabójczym pasożytem nie z tej ziemi, bądź z głębi ziemi. Czyta się lekko i przyjemnie, z sympatią poznaje bohaterów pobocznych, lecz momentami pojawia się jedna z przywar autora, o których wspomniałam - patrzcie, państwo, ile wiem i jak pięknie się tą wiedzą dzielę, co niestety zdarza się również w dialogach. Zaiste zwykli ludzie tak nie mówią i nie występują z wykładem na pół strony, przemawiając do innego człowieka. Chyba że rzeczywiście dają odczyt. Drugie opowiadanie Decha wydaje się podobnie przeładowane „wiedzą”, kryjąc w sobie mnóstwo szczegółów historyczno-każdowiedzowych. Kolejny z bohaterów, z tych powracających w opowiadaniach Pilipiuka, jest unowocześnioną wersją Pana Samochodzika (nic dziwnego, jako że autor pod pseudonimem pisywał przygody Tomasza Nowickiego już po śmierci Zbigniewa Nienackiego), pasjonatem historii, architektury i książek, z licznymi obsesjami, m.in. w kwestii ostatniego jachtu parowego Juliusza Verne’a. Jednk Robert Storm jest o wiele mniej sympatyczny od kultowego pana Tomasza. Nieustannie tęskni za latami młodości, nie cierpi celników i toczy dyskusje z silikonową lalką, przebierając ją w stroje z różnych epok, co wydaje się doprawdy niepokojące.
Źródło: Fabryka Słów
Nie lepiej bywa w następnym opowiadaniu Dwie czaszki, w którym ponownie pojawia się pasjonat historii w każdym jej aspekcie, czyli Robert Storm, potomek natangijskich wodzów. Historycznym Nantagijczykom w sukurs przychodzą wynarodowieni w zamierzchłych czasach Prusowie i Jaćwingowie, jak i młodziutkie pokolenie, które chciałaby przywrócić chwałę swym przodkom. W komplecie pojawiają się niesympatyczni żule z Pragi, sadystyczni strażnicy miejscy, koneksje rodzinne, które – jak się okazuje, potrafią wszystko oraz rozwiązywanie zagadki w stylu Pana Samochodzika.
Prawdopodobnie najciekawszą opowieścią zbioru pozostaje GROM, w którym mamy do czynienia z alternatywną historią Polski, która odrobinę inaczej wywalczyła sobie niepodległość na początku XX wieku. Na naprawdę interesująco zarysowane życie zwykłych ludzi (w tym młodziutkiego bohatera) w alternatywnej Warszawie lat 20., nakłada się niestety obraz światłego przywódcy Piłsudskiego, pochwała obozów dla anarchistów i patriotyczne oddanie sprawie, od czego momentami zęby bolą. Dobrze napisane, ale przedmowie powinna towarzyszyć adnotacja „uwaga, nie wszyscy kochali Piłsudskiego i metody jego”. Ostatni Jesienny sztorm, tak jak Czarna Góra ponownie wydaje się mieszanką chłopięcej przygody z dreszczykiem i poszukiwań skarbu, w tym wypadku zaginionego, obowiązkowo przeklętego manuskryptu Antonio Vivaldiego, który psychopatyczny oficer SS bardzo chciałby sprezentować na urodzi Himmlerowi. Nieszablonowe połączenie losów Włoch i okupowanej Polski podczas II wojny światowej staje się pretekstem do opowiedzenia dosyć sztampowej historii ciut papierowych postaci. Z kronikarskiego obowiązku, należy nadmienić, że jedna z tychże postaci pojawiła się w innej opowieści ze zbioru, w którym pozostała tajemnicą, a jednocześnie okazała się prawnuczką Pawła Skórzewskiego. Andrzej Pilipiuk wyraźnie lubi koneksje rodzinne. Ogółem opowiadania Pilipiuka czyta się nieźle, zwłaszcza starannie omijając wzrokiem co dłuższe wywody historyczne i społeczne, ale rzecz jest niewątpliwie skierowana do młodszego (choć nie dziecięcego) czytelnika. Być może kogoś czegoś nauczy, rozwinie wyobraźnię i żyłkę do przygód, ale część zanudzi na śmierć, mimo parawanu „przygodówki”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj