Dan Simmons to pisarz, który niejednokrotnie pokazał, że swobodnie czuje się w powieściach historycznych – po mistrzowsku wplata w nie motywy fantastyczne. Jego twórczość zachwyciła niejednego czytelnika. Nowa książka nie będzie wyjątkiem.  Czarne góry są trudne do jednoznacznego zakwalifikowania. Książkę można bezpiecznie uznać za powieść historyczną, gdyż dotyczy autentycznych wydarzeń. Co więcej, główny bohater jest postacią prawdziwą, a jego historia była opisywana w anglojęzycznej literaturze. Wydaje mi się jednak, że nikt nie zrobił tego w taki sposób. W książce pojawiają się motywy fantastyczne. Nasz bohater jest „opętany” przez duchy – w tym George'a Custera. Ponadto Indianin ma dar, który pozwala mu czasem ujrzeć przyszłość danego człowieka. Warto zauważyć, że te elementy magicznego świata nie wpływają bardzo na akcję, ale stanowią sprytny zabieg do ubarwienia narracji. Nie należy się jednakże spodziewać, że Paha Sapa będzie prowadził z Custerem filozoficzne dialogi – głos generała odzywa się w jego głowie jedynie od czasu do czasu. Jest tego mało, ale można było podkreślić to odmienną czcionką. Dostaniemy też trochę świntuszących monologów Custera skierowanych do jego żony. Warto nieco wspomnieć o samym tytule. To przetłumaczone imię głównego bohatera, ale także nazwa pasma górskiego, którego największą atrakcją jest Góra Rushmore z wyrzeźbionymi podobiznami czterech prezydentów USA. Nasz bohater żyje w przekonaniu, że jego przeznaczeniem jest zniszczenie tych rzeźb, co nie wydaje się trudne, bo zatrudnił się jako strzałowy przy pracach nad nimi. W skrócie: jest człowiekiem odpowiedzialnym za wysadzanie materiału skalnego.
Źródło: Vesper
W momencie, gdy poznajemy naszego bohatera, jest on staruszkiem. Simmons przeplata trzy płaszczyzny czasowe. Czytamy o Paha Sapie, gdy jest małym chłopcem, młodym mężczyzną i starcem, który ma zamiar pożegnać się z życiem po wykonaniu zadania. Poszczególne rozdziały opatrzone są datami. Każdy z etapów życia Indianina jest na swój sposób fascynujący i chyba nie potrafiłabym wyodrębnić najciekawszego czy tego zbędnego.
Czarne Góry są dość opasłym tomiszczem. Pisarz naszpikował fabułę wieloma elementami, które złożyły się na piękną, przemyślaną książkę. Powieść ta jest szalenie uduchowiona – i nie mam tu na myśli opisów rytuałów Indian czy „opętania” głównego bohatera. Jest też bardzo smutna. Gdy czytamy, jak wiele strat w swoim życiu doświadczył Paha Sapa, serce pęka. Simmons opowiada o wszystkim w bardzo oszczędny sposób, a mimo to łza się może zakręcić w oku. A co jest najlepsze? Że w tym całym świecie pełnym brutalności, rozpaczy i rozczarowań Simmons postanowił dać przepiękne świadectwo tego, jak ważnym elementem nieśmiertelności jest rodzina. Po zakończeniu lektury uśmiechnęłam się, gdy po sercu rozlewało mi się takie małe ciepełko. Jeśli jesteście wielbicielami Simmonsa, to się nie zawiedziecie. Jeśli lubicie czytać o Dzikim Zachodzie, też Wam się spodoba. Jeśli chcecie przeczytać książkę o końcu pewnego świata, cierpieniu i sensie życia, to też się nie wahajcie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj