Katalizatorem bożonarodzeniowej fabuły Black-ish było zachowanie Andre i chęć spędzenia ostatnich świąt z Zoey przed jej wyjazdem na studia. Postawa bohatera była przerysowana, ale zgrabnie podkreślała miłość ojca co córki. Klasycznie dla konwencji serialu oparto ją o humor, a ten polegał głównie na ignorowaniu pozostałych dzieci i domowników. Rozumiejąc przesadę takiego wątku, można było się dobrze bawić podczas oglądania. Najweselszym akcentem był zaś motyw pomysłowego chowania po domu ciastek i słodyczy na różne okazje. Humorystycznie wypadło także poskramianie najmłodszych huncwotów. Jack i Diane zachowywali się i broili typowo, jak dzieci w każdej rodzinie. Nastraszenie ich obserwowaniem przez Świętego Mikołaja, tudzież wymyślnym wysłannikiem, to uniwersalny argument jaki wyciąga się na całym świecie, aby zwrócić im uwagę i uspokoić. Jak zwykle błyszczała Diane – odgrywająca ją Marsai Martin ma przed sobą świetlaną aktorską przyszłość, jeśli tylko utrzyma się na obecnym kursie. Kulą u nogi odcinka tradycyjnie był zaś Johan. Okazało się, że już nawet nikt z domowników (poza Ruby oczywiście) nie życzył sobie jego obecności. Komentarze bohatera, zamiast udanie kontrować przyzwyczajenia, są po prostu irytujące i niewiele wnoszące. Ani to żart, ani celna uwaga, więc jako samodzielna postać nie ma on racji bytu. Stąd też świetna była obrazowa scena, kiedy Andre próbował go wykopać i przyśpieszyć wyjazd. Co się tyczy dydaktyczno-moralizatorskiej warstwy, to ta skupiła się na wątkach matczynych. Doświadczoną Bow zestawiono z młodą mamą Gigi i serialowi udało się fajnie i życiowo pokazać ich perypetie i postawy. Jedna naiwnie zwraca się do armii gadżetów, które mają ułatwić jej zadanie i poświadczyć o poprawności podejmowanych wyborów, a druga przekonana jest, że pokieruje ją samo doświadczenie i instynkt. A ostatecznie wniosek jest taki, że nikt do końca nie wie co i jak należy robić, a kluczowe są babcie, które przekazują swoją wiedzę i pomoc. Nie w perfekcji leży droga wychowawcza, ale w nastawieniu i wspólnocie. Ten morał stał się finalnym przesłaniem odcinka, kiedy bohaterowie zwrócili się przeciw szalejącemu Andre. Tak jeśli chodzi o rodzinne uroczystości, jak i samo rodzicielstwo, zapamiętujemy głównie odchyły od ideału. Liczy się przecież grono bliskich i samo przebywanie razem, co nie jest co prawda najbardziej wyszukaną obserwacją Black-ish, ale w duchu świąt Bożego Narodzenia nic więcej nie potrzeba.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj