O tym, jak bardzo stęskniłem się za bohaterami tej serii, niech świadczy fakt, że gdy tylko komiks trafił do moich rąk, już wieczorem tego samego dnia był przeczytany. Co prawda to żaden wyczyn, bo nowy tytuł zawiera zaledwie cztery zeszyty i jest pierwszą częścią z trzech. Tak niewielka objętość zapewnia czytelnikowi moc emocji w historii, która kończy się niezwykle mocnym cliffhangerem.

Nowa faza w serii Jeffa Lemire'a ma miejsce dwadzieścia lat po wydarzeniach z Czarnego Młota: Zagłady. Jak pamiętamy, Lucy, córka pierwszego Czarnego Młota, przejęła po ojcu schedę, a inni superbohaterowie, którzy utknęli kiedyś w kieszonkowym świecie, dzięki interwencji bohaterki mogli na swój sposób powrócić do miejsca, z którego tak bardzo kiedyś chcieli uciec. Nasza uwaga skupia się zatem w pełni na czarnoskórej superbohaterce, tyle że… Lucy już wcale nie jest superbohaterką. Dawno temu odłożyła Młot i zajęła się życiem rodzinnym. Ma już dwoje dzieci, starszą córkę i syna, a także korpulentnego i fajtłapowatego z wyglądu męża. Natomiast zagrożeniami czyhającymi na Spiral City i resztę świata zajmuje się teraz wyspecjalizowana firma o nazwie Trident, która w razie ingerencji niespodziewanych sił reaguje w odpowiedni sposób. Można by pomyśleć po pierwszych stronach lektury, że życie Lucy to teraz sielanka, ale pozory mylą. Bohaterka jest zmęczona, a bliscy jej nie pomagają. Czyżby to odpowiedni czas, by zaprowadzić w życiu zmiany?

Źródło: Egmont

Zmiany nadejdą, ale takie, na które Lucy nie będzie miała wpływu. Lemire naprawdę się postarał i zafundował bohaterce emocjonalne trzęsienie ziemi. Zanim do niego dojdzie, na scenę muszą wkroczyć różni bohaterowie. Niektórych już znamy i pamiętamy – np. Doktor Sen i pułkownik Weird. Inni – jak Skull Digger, który kojarzy się nie bez podstaw z Punisherem – pojawiają się w serii po raz pierwszy (co więcej, ta postać ma już własny spin-off). Jak widać po tym ostatnim przykładzie, Jeff Lemire nie ustaje w rozbudowie swojego uniwersum i cały czas, podobnie jak Robert Kirkman w Invincible, bawi się w grę skojarzeń z postaciami, motywami i wątkami z Marvela i DC. To jeden ze znaków rozpoznawczych Czarnego Młota, w którym co rusz możemy napotkać na echa i wpływy obu uniwersów, tyle że umiejętnie przetworzone na zasadach gatunkowego pastiszu.

Tym właśnie jest seria Czarny Młot – recyklingowym pastiszem superbohaterskich światów, w którym Lemire przerabia to, co najistotniejsze w Marvelu i DC. A skoro w tytule mamy Odrodzenie (w wersji angielskie to Reborn), oznacza to, że wchodzimy w sferę nie tyle kontynuacji, co swoistego restartu uniwersum, w których to zabiegach lubują się również oba wielkie wydawnictwa. Rzecz jasna Jeff Lemire i Caitlin Yarsky (tym razem w roli rysownika już nie Dean Ormston) robią to po swojemu, w bardzo efektownej i intrygującej fabule, która otwiera nowy rozdział w uniwersum Czarnego Młota. Początek nowej serii jest bardzo obiecujący i zarazem zaskakujący, a główną wadą jest fakt, że ta dawka superbohaterskiej lektury jest po prostu za krótka. Trzeba się zatem uzbroić w cierpliwość i czekać na dalszy ciąg, mając nadzieję, że w międzyczasie w Egmoncie ukażą się inne, niewydane jeszcze tytuły ze stworzonego przez Jeffa Lemire'a uniwersum.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj