Pamiętamy, jak zakończyła się trzecia seria "Czasu honoru", która zaowocowała "spaleniem" naszych bohaterów i rozesłaniem ich na inne misje. Krótka retrospektywa przypomniała nam wydarzenia z finału trzeciej serii, animacja i narrator przedstawił aktualną sytuację polityczną na świecie i przeszliśmy do właściwej linii czasu, czyli do roku 1944.
[image-browser playlist="608348" suggest=""]fot. M. Zielska, © TVP 2011
Początek odcinka bez wątpienia jest obiecujący. Szybki, sprawny i cichy atak na niemiecki posterunek wprowadza widza w partyzancki klimat serialu. Wśród Polaków rozpoznajemy Bronka i Janka, którzy muszą chować się po lasach i walczyć w ukryciu z uwagi na swój status po pamiętnej akcji. Na szczęście szybko przychodzi rozkaz powrotu do Warszawy. W tym samym czasie dowiadujemy się, że Władek i Michał są we Włoszech w korpusie, który niedługo ma zaatakować Monte Cassino. Aczkolwiek dowódca nie chce ich wykorzystać w boju, ale do tego, do czego byli wyszkoleni - rozpoznanie i cicha akcja. Podczas zwiadu natrafiają na Niemców, którzy zostali napadnięci przez dwóch polskich żołnierzy, więc Władek i Michał rzucili się swoim na pomoc.
Obecność bohaterów na pustyni nie została wyjaśniona. Wiadomo jedynie, że był to zwiad. Błąd scenarzystów raził, wprawiając widza w dezorientację. Chwilę później twórcy przedstawili nam nową postać pułkownika Mieczysława Skotnickiego. Z całym szacunkiem dla Huberta Urbańskiego, ale chyba twórcy nie wiedzieli, co robią, zatrudniając jego osobę do serialu. Człowiek ten kojarzy się widzom z prowadzeniem programów rozrywkowych i przez to jako pułkownik wojska polskiego wypada niesamowicie sztucznie. Nie jestem w stanie kupić go w tej roli. Jego postać pojawiła się w jednej scenie i widać tylko po to, aby pozwolić na powrót do Warszawy braci Konarskich. Na pewno jeszcze zobaczymy pułkownika Skotnickiego i oby sprawiał o wiele lepsze wrażenie.
[image-browser playlist="608349" suggest=""]fot. M. Zielska, © TVP 2011
Premierowy odcinek miał w sobie dużo miłości, powrotów do domu i namiętnych pocałunków. Można to zrozumieć, ponieważ nasi bohaterowie swoich dziewczyn nie widzieli całe trzy lata. Najgorszym elementem premiery jest niestety scenariusz, w którym jest wiele chaosu. Co przez ostatnie trzy lata działo się z Wandą i Leną? To długi okres czasu, w którym mogło wydarzyć się wiele emocjonujących rzeczy, ale nic o nich nie wiemy. Pominięcie tego okresu ma sugerować widzom, że mają zaakceptować obecny stan rzeczy taki jaki jest. Brakowało mi drobnego wyjaśnienia losów bohaterów w tym okresie, dzięki czemu byłoby to bardziej wyraziste i przekonujące. Same wątki romantyczne były jednak potrzebne i nawet nieźle je zaprezentowano. Pojawiła się tutaj nowa postać Teresy Piontek, której Bronek wyraźnie wpadł w oko. Trudno jednak przewidzieć jak rozwinie się ten wątek. Postać z uwagi na swoją posadę ma potencjał i możemy mieć nadzieję, że zostanie odpowiednio wykorzystany.
Trzecim wątkiem była ucieczka Romka z obozu (chyba) koncentracyjnego, ponieważ poza sugestią ze strony strojów uciekinierów nikt słowem o tym nie wspomina. Tutaj także nie wypełniono fabularnej dziury, która mogłaby wyjaśnić co się stało z Romkiem. Możemy przypuszczać, że wkrótce bohater i jego kompan zawitają do Warszawy. Nie zrozumiała była scena, gdy zabitych zostało dwóch żołnierzy. Romek zabiera mu broń co jest naturalną decyzją, ale rowery zostają nieruszone? Nogi ich bolą, ledwo chodzą, a dzięki rowerom mieliby dodatkową szybkość i potrzebne rozłożenie sił. Dowiadujemy się także co się dzieje z Rudą. Jej postać - nadal piękna, stała się bardziej niebezpieczna. Nie spodziewałem się, że nawet w imię Polski podziemnej może z zimną krwią wykonać na kimś wyrok.
Nadal wielką zaletą "Czasu honoru" jest muzyka Bartosza Chajdeckiego. Sama w sobie brzmi przepięknie, jest bardzo liryczna, a w scenach tworzy fantastyczny klimat i buduje emocje. Dało się rozpoznać kilka nowych tematów. Dzięki tej muzyce nawet z przyjemnością ogląda się czołówkę serialu. Mało jaki serial, polski czy zagraniczny, może poszczycić się muzyką na tak wysokim poziomie.
Pierwszy odcinek cierpiał przez dziury scenariusza wynikające ze zbyt długiego skoku fabularnego. Ten brak nawet szczątkowych wyjaśnień trochę razi. Wszystko wskazuje na to, że cierpieć z tego powodu może tylko premierowy odcinek, a dalej może być tylko lepiej. Serial nadal wciąga swoją historią i postaciami, którym kibicujemy. Ogląda się dobrze i z zaciekawieniem. W drugim odcinku szykuje się zamach na okrutnego szefa Gestapo, Petera Schoebbla, więc może być emocjonująco. W końcu twórcy obiecywali, że czwarta seria będzie mieć o wiele więcej akcji.
Ocena: 6,5/10