Czas łowów zabiera nas do niepokojącego świata niedalekiej przyszłości, gdzie choć neonowa Korea Południowa wygląda atrakcyjnie, to jednak nie chcielibyśmy się tam znaleźć. Nie będzie też pewnie chęci powrotu przed szklany ekran, bo mimo wielu dobrych aspektów, szybko o tym filmie zapomnimy.
Czas łowów ze względu na pandemię koronawirusa trafił od razu na platformę Netflix, dzięki czemu mamy możliwość zobaczenia, jak prezentuje się kolejna ambitna produkcja z Korei Południowej. Tym razem jednak duże chęci niekoniecznie idą w parze z wysokim poziomem, bo reżyser Sung-hyun Yoon niestety nie był w stanie odpowiednio połączyć wszystkich elementów układanki złożonej z różnych filmowych konwencji.
Koreański reżyser zaprasza nas jednak do atrakcyjnej z poziomu ekranu rzeczywistości, oddalonej czasowo od naszej teraźniejszości. Widzimy zatem dość przygnębiającą wizję świata, w którym brakuje perspektyw na udane życie i trzeba szukać innych sposobów na udaną egzystencje. Rząd nie oferuje pomocy swoim obywatelom, system nie daje wyboru młodym ludziom, którzy aby móc uciec do normalnego świata, muszą uciekać się do łamania prawa. Tak skonstruowany świat prowadzi do jeszcze jednej groźnej rzeczy, a mianowicie pomieszania się systemu wartości wśród tych, którzy owe prawo powinni stanowić. W ten sposób, mając dostęp do broni, budzą się w nich najdziksze instynkty.
W pierwszej fazie Czas łowów jest naprawdę świetnie skonstruowanym filmem, bo mamy zarówno elementy komentarza społecznego, jak i naprawdę intrygująco zrealizowane sekwencje z napadem głównych bohaterów na kasyno. Narracja prowadzona jest do pewnego momentu bardzo pomysłowo i dynamicznie, ale nagle chęć zerwania ze schematami zaprowadza reżysera na manowce. Wprowadzona zostaje postać byłego stróża prawa, który poluje na czwórkę głównych bohaterów. Jej pojawienie się potraktowane zostaje skrótowo, nie mamy większego przywiązania emocjonalnego, ponieważ nie to film sugerował nam na samym początku. Trudno też utożsamiać się z Jun-seokiem i jego ekipą, bo oglądamy działania przestępców, co jest w pewnym sensie wątpliwe moralnie. Scenariusz dwoi się i troi, aby pokazać nam ich ludzką stronę, ale zdecydowanie jest pod tym względem niedosyt.
Przejście z jednej konwencji w drugą, nie do końca się udaje i można mieć wrażenie, że tak naprawdę oglądamy dwa filmy w jednym. Krecha oddzielająca je od siebie jest mało subtelna, zabrakło reżyserowi nieco więcej wyczucia, aby połączyć okrutny świat przedstawiony z kinową rozrywką na wysokim poziomie. Przez to sekwencje z uciekającymi bohaterami i strzelaniny, nie dają tak dużej satysfakcji.
Widowiskowe sceny i świetnie nakręcone kadry nie zawsze skutecznie odwracają naszą uwagę od reżyserskich niedociągnięć. Do pierwszej połowy mamy naprawdę intrygującą produkcję, dynamiczną i wciągającą. Druga część mimo trzymania poziomu pod względem napięcia, nie daje nic pod kątem zaangażowania w losy bohaterów. Brakuje też oryginalnych pomysłów i społeczne zacięcie znika gdzieś w festiwalu fajerwerków. Gorzej przez to wypadają też sceny snów głównego bohatera, które prócz oniryzmu i pewnego gatunkowego zmącenia, nie gwarantują zbyt wielu satysfakcjonujących rozwiązań. Czas łowów ma do zaoferowania jednak kilka ciekawych konceptów i rozwiązań, które choć rozmywają się przez nie do końca udaną całość, sprawiają, że trudno jednoznacznie powiedzieć, iż seans był stratą czasu.
Sung-hyun Yoon miał duże chęci na połączenie kina ambitnego z rozrywkowym, co jest przecież sztuką bardzo trudną. Przez pierwszą fazę wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze do sukcesu, ale ostatecznie Czas łowów gubi się w jednoczesnym uciekaniu od schematów i wpadaniu w inne klisze kina akcji opartego o zemstę i chcącego zabawy w zabijanie szaleńca.