Po obejrzeniu poprzedniego odcinka zdałem sobie sprawę, że losy Beverly Katz są już przesądzone – przynajmniej z punktu widzenia jej życia. Pozostało tylko czekać na to, co "zgotuje" nam Hannibal. To, co ujrzymy, lewituje na granicy sztuki i obrzydliwości, jednak to danie jest szczególne. Kompletnie inaczej ogląda się przypadkową ofiarę któregoś z psychopatów niż osobę ze stałej ekipy. Twórcy doskonale zdają sobie z tego sprawę, więc robią tak, by odcinek miał duży wydźwięk emocjonalny u reszty bohaterów. Każdy ze współpracowników stara się okazać na swój sposób żal po stracie. Z kolei Will Graham, owładnięty zemstą, postanawia wykonać swój własny ruch.
Przyglądając się dzisiejszym serialom, dostrzegam coraz większą chęć zaskakiwania i grania na emocjach widza. Szokujące obrazy i ciekawa fabuła to jeden ze sposobów na udane show. Hannibal znalazł tu swoje miejsce jako jeden z najbardziej wstrząsających i odrażających seriali ostatnich lat. Ekipa odpowiedzialna za scenografię nie szczędzi nam widoku ciał ułożonych w przedziwne kształty i symbole. Tym razem posunięto się o krok dalej, bo dodano do niej Beverly Katz – postać, do której już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Właśnie w tym zawiera się istota i perfekcja tego odcinka – w graniu na emocjach widza czującego stratę. Pierwsze wrażenia co do stanu Beverly są jeszcze znośne. Widzieliśmy już gorsze "dzieła". Piekło zaczyna się w scenie krojenia ciała w plastry, a później przechodzimy do kuchni Lectera, gdzie ten mieli nerki bohaterki. Ponadto robi z tego pokaz godny programów kulinarnych, przez co proces przyrządzania mięsa sprawia, iż pomimo faktu, że mamy do czynienia z ludzkim mięsem, sam mam ochotę na coś smażonego. To chora zabawa z wyobraźnią widza, jednak właśnie tym Hannibal wznosi się ponad inne seriale.
Oprócz przygotowania krwistego mielonego Hannibal ma i inne zachcianki. Jedną z nich jest spotkanie z Gideonem. Wspaniała scena, gdzie motywem głównym jest gra słowami w skojarzenia. Więzień jednocześnie podziwia i kpi z odwiedzającego, wiedząc, że jest podsłuchiwany przez doktora Chiltona. Towarzyszy temu napięcie powodowane faktem, że wystarczy jedno źle użyte zdanie, aby zakończyć karierę psychiatry.
[video-browser playlist="634013" suggest=""]
Ostatnio wyemitowany odcinek utwierdził nas w przekonaniu, że Will ma swojego naśladowcę. Kogoś, kto stara się zniszczyć postępowanie sądowe i skupić uwagę na sobie. Mam mieszane uczucia co do tego motywu. Z jednej strony jest pewnym zaskoczeniem, że za zabójstwem strażnika nie stał główny morderca. Z drugiej jednak naśladowca pojawia się na tak krótko i w tak mało pamiętliwy sposób, że trudno przyzwyczaić się do jego postaci, a tym bardziej go polubić. Zakończenie tego wątku jest też sporym minusem, bo śmierć nie budzi zdziwienia. Co z tego, że doprowadził do czegoś takiego, skoro scenariusz jest tak prowadzony, iż od początku wiadomo, co go czeka?
Pojmanie Lectera to motyw budzący sporo wątpliwości. Nasz "bohater" daje się stosunkowo łatwo podejść mało znaczącej postaci. Pomimo całego sprytu, jaki wkłada w unikanie oskarżenia i polowanie na następne ofiary, wpada w pułapkę. Chyba że taki był jego plan i w ten dość ekstremalny sposób chciał zniszczyć Grahama. Jeśli w istocie to pójdzie tymi torami, będzie to zaskoczenie.
"Mukozuke" to odcinek niemal perfekcyjny w stosunku do pozostałych. Wynosi się ponad inne seriale, szokując do granic dobrego smaku. Hannibal jest jak dania przez niego serwowane – wykwintny, a zarazem amoralny.