"Snow Falls" składa się z dwóch równolegle prowadzonych opowieści. Jedna z nich przedstawia nam historię pierwszego spotkania Śnieżki i jej Księcia, oczywiście jest to historia zupełnie różna od tej znanej nam z kreskówek. Druga jest nieco mniej kolorowa. W naszym brutalnym, rzeczywistym świecie Śnieżka, czyli Mary Margaret Blanchard, chodzi na nieudane randki i ze smutkiem stwierdza, że „gdyby prawdziwa miłość była łatwa, mielibyśmy ją wszyscy”. Książę, nie posiadający żadnych danych osobowych, znajduje się w stanie śpiączki w szpitalu. Mary odwiedza go jako wolontariuszka, nie jest on jednak dla niej w żaden sposób szczególny. Oczywiście do czasu.
[image-browser playlist="606925" suggest=""]©2011 ABC
Katalizatorem wszystkich zdarzeń jest jak zwykle mały Henry, uzbrojony w wielkie tomisko z magicznymi historiami. To właśnie dzięki jego uporowi do świata bez szczęśliwych zakończeń znów zakrada się magia, działając tak silnie, że nawet zupełnie sceptyczna Emma daje się jej na chwilę poddać. Nagle prawdziwa miłość znów istnieje, a pocałunek ma ponownie moc przywracania do życia. Królowa (teraz już wiemy, że pani burmistrz ma całkowitą kontrolę nad miastem i nic nie ma prawa wydarzyć się bez jej wiedzy) trzyma jednak pieczę nad całym swoim zamkniętym światem… światem, w którym zbudzony pocałunkiem książę okazuje się być mężem pięknej blondynki o paskudnym charakterze. Czar pryska.
W odcinku trochę brakuje świetnego Rumplestiltskina, a dawka królewskiego chłodu w wykonaniu Lany Parilli też jest dość ograniczona. Nie oznacza to jednak, że bez udziału tych dwóch postaci fabuła się nie rozwinęła. Zarówno opowieść o Śnieżce i Księciu, jak i historia Mary i Davida bardzo wciąga. Trzęsę się z niecierpliwości, by w końcu dokładnie dowiedzieć się w jaki sposób Śnieżka zrujnowała życie Królowej... Drużyna, w której skład wchodzi adoptowany dziesięciolatek, jego nauczycielka oraz pyskata matka (czyli babcia oraz jej córka i wnuczek) także dostarcza sporej dawki rozrywki. Tak na marginesie: Emma poznaje w tym odcinku swojego ojca. O ile jednak spotkanie z matką zostało jakoś zaakcentowane i ta delikatna więź między nimi jest podkreślana w miłych szczegółach (kakao z cynamonem), to poznanie Davida Nolana nie zrobiło na bohaterce wrażenia.
Dopiero w tym odcinku aż tak dostrzegalne jest zderzenie bajki z rzeczywistością. Nitki łączące oba światy wprowadzane są w uroczy, delikatny, ale bardzo wymowny sposób (pierścionek zaręczynowy na palcu Śnieżki, nazwa mostu), a przestrzeń baśniowa i realna nieustannie się przenikają. Romantyzm w historii Śnieżki i Księcia - najprostszy i nieskomplikowany, często zupełnie banalny… urzeka. A co do tego? Przepiękna scenografia, bajeczne kostiumy, świetny montaż i muzyka, w najbardziej wzruszających momentach zwiększająca ścisk w gardle.
[image-browser playlist="606926" suggest=""]©2011 ABC
Nie ulega żadnej wątpliwości, że twórcy serialu bawią się wszystkimi baśniowymi historiami. Na szczęście robią to z naprawdę dużym wdziękiem i pomysłowością. Śnieżka nie zbiera leśnych kwiatków w towarzystwie oswojonych sarenek, ale kradnie, handluje z trollami i jeździ na koniu okrakiem. Nie śpiewa także z ptaszkami „Someday my prince will come”, tylko cynicznie wyśmiewa instytucję małżeństwa jako kolejny rodzaj transakcji handlowej (na szczęście Goodwin dobra w obu odsłonach). Nawet Książę James, choć faktycznie jego osobowość bardzo dobrze oddaje określenie „czarujący”, wystawia momentami pazurki i wychyla się trochę z szeregu dwuwymiarowych baśniowych królewiczów.
Na największe oklaski zasługuje jednak sposób, w jaki twórcy zdołali postawić się na granicy między plastikową, bajkową historią, a brutalną rzeczywistością. Wyciągnęli spomiędzy kartek dobrze znane nam postaci, zupełnie nieskomplikowane, jednoznacznie dobre lub złe i w iście magiczny sposób sprawili, że zaczęliśmy się nam nimi zastanawiać. Stworzyli postaci z krwi i kości, ale jednocześnie nie pozbawili ich baśniowości. Brawo.
Po trzecim odcinku wszystko się już wyklarowało, wiemy w jakiej formie Once upon a time będzie dalej funkcjonowało - w każdej kolejnej odsłonie podstawą będzie przeplatanie się pięknego świata baśni i rzeczywistości bez szczęśliwych zakończeń. Na tym etapie można już stwierdzić kto serial pokocha, a kto może z oglądania bez żalu zrezygnować. Miłośnicy mocnych wrażeń, czekający na sporą dawkę brutalnego fantasy i nowych mutacji najstraszniejszych potworów (trolle, zupełnie niepasujące do całej reszty „wystroju”, raczej śmieszyły niż wzbudzały strach), z pewnością zaliczają się do tej drugiej grupy.
[image-browser playlist="606927" suggest=""]©2011 ABC
Jest to serial familijny, jest to serial stacji ABC i te wymogi zostały spełnione idealnie. Wiemy, że pewnych rzeczy od tej produkcji wymagać nie możemy. Dlatego też często wkradająca się do fabuły przewidywalność i przesada oraz nagminne wykorzystywanie utartych schematów nie rażą. Przyznaje się, ja kupuję to w stu procentach (no dobrze, może odejmę parę za trolle). To, że od początku mamy świadomość, że wszystko w końcu skończy się dobrze, w niczym nie przeszkadza. Ale to, co nas jeszcze od tego zakończenia dzieli, zapowiada się naprawdę bardzo smakowicie.