"Once Upon a Time" kontynuuje obraną drogę wywracania wszystkiego do góry nogami. To się sprawdza, bo po raz kolejny obserwujemy bohaterów nie do końca dobrych i nie takich całkiem złych złoczyńców. To wprowadza sporo potrzebnego temu serialowi urozmaicenia, którego brakowało w pierwszej połowie 4. sezonu. Retrospekcje ze Śnieżką i Davidem na krucjacie w celu uratowania przyszłości córki są niezwykle ciekawe i wprowadzają właśnie tę konieczną świeżość. Pozwalają bohaterom wyjść troszkę (ale też bez szaleństw...) z marazmu, w który wpadli kilka sezonów temu, dzięki czemu mogą oni pokazać się z innej perspektywy. Co prawda jest to wszystko delikatnie naciągane, bo trudno uwierzyć, że tak traumatyczne wydarzenie dopiero teraz ukazuje swój wpływ na bohaterów, ale można na to przymknąć oko, gdyż wspominki pokazują tę parę jako najgorszych złoczyńców. Śmiało można powiedzieć, że ani Maleficent, ani żaden inny z tych stereotypowych złych nie postąpiłby w tej sytuacji w taki sam nikczemny sposób. Dobre, pomysłowe i szalenie efektywne. Swoje 5 minut dostaje też Ursula, a podczas retrospekcji poznajemy jej historię. Można rzec, że jest ona utrzymana w typowym dla tego serialu stylu - baśniowa, stereotypowa i przewidywalna. Nic w jej opowieści szczególnie nie zaskakuje, ale wszystko jest przedstawione w odpowiedni sposób i ogląda się to z zaciekawieniem. Chyba najlepiej nazwać to poprawnym pożegnaniem postaci, która i tak nie robiła najlepszego wrażenia. [video-browser playlist="678903" suggest=""] "Once Upon a Time" to nadal popis dwóch aktorów, którzy w obu odcinkach mają najwięcej scen i pozwalają cieszyć się z seansu. Robert Carlyle jako Rumpel szaleje, budzi grozę i ocieka charyzmą. Szczególnie podobać się może scena tortur Pinokia, która pokazuje, że nie jest to już ten dobry, stary, zakochany po uszy Rumpel. No i Lana Parrilla jako Regina pracująca pod przykrywką. Sporo w jej postaci emocji i bawienia się konwencją, dzięki czemu to wszystko wyśmienicie się zazębia. Pomimo tego, że raz Regina musi być dobra, raz zła, a raz pół na pół, Parrilla bez problemu potrafi wszystko uwiarygodnić. Czego nie można powiedzieć o Jennifer Morrison, która nadal jest mdła i nudna, a im mniej jej na ekranie, tym lepiej. Zaczynam nawet przypuszczać, że taki jest plan, bo jej rola w tej części sezonu została ograniczona do absolutnego minimum. W jej przypadku intrygująco wygląda wątek dawnej przyjaciółki, która okazuje się córką Maleficent. Czyżby to był plan na czarny charakter kolejnego sezonu? W 17. odcinku dzieje się dużo, aż w końcu poznajemy poszukiwanego Autora. Twórcy wykorzystują też ten motyw do rozbudowy mitologii serialu, dając do zrozumienia, że nie wszystko może być tak proste, jak się wydaje. A fakt, że ów Autor zakończeń życia bohaterów jest prawdopodobnie kanalią, dodaje tutaj smaczku. Jest to jakoby potwierdzenie odzierania tego serialu z baśniowego klimatu, bo nie ma już tutaj bohaterów śnieżnobiałych czy szczerze złych. Czytaj również: „Gra o tron” – aktorki sprzeciwiają się zarzutom mizoginii w serialu HBO "Once Upon a Time" wciąga w sezonie 4B, oferując widzom ciekawą historię, która w końcu wykorzystuje największe zalety serialu. Czuć wyciąganie wniosków z błędów i widać dobry kierunek rozwoju.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj