Birth był bardzo dobrym i interesującym odcinkiem, choć prawie całkowicie skupionym na związku Emmy i Haka. Piszę „choć”, ponieważ od paru sezonów żałuję, że tak ciekawa postać jak Kapitan została zredukowana do roli kochasia, który umalowanymi oczkami błądzi za swoją ukochaną. Tu to aż tak nie przeszkadzało – może przez to, że Kilian w końcu był choć trochę w akcji, działał, by uratować Emmę przed mrokiem. A może to dzięki Jennifer Morrison, w końcu całkiem nieźle grającej. Nie bacząc na powód, nawet ich najckliwsze sceny dało się obejrzeć bez niechęci, a samo rozwiązanie tego wątku było genialnym posunięciem. Myślę jednak, że wielu fanów tej pary oceni ten odcinek wyżej niż ja, zwłaszcza za scenę na łące. Co do samej Emmy - dobrze się ją oglądało jako Mroczną, a scenarzyści Once Upon a Time doskonale wiedzieli, jak wodzić widza za nos m.in. przez sytuację z dzieckiem Zeleny. Chyba wszyscy widzący coraz szybciej rosnący brzuch czarownicy byli pewni, że znowu będzie chodziło o niemowlę. Było to bardzo dobrze rozegrane –  zwłaszcza że Rebecca Mader jest genialną aktorką i widać, że świetnie bawi się w roli Złej Czarownicy. Zarówno jej sceny z dr. Whale'em (dawno niewidziany i jak zwykle niesamowity David Anders!), jak i z Jennifer Morrison oraz Colinem O’Donoghue były wyśmienite. Mader stała się nowym diamentem tego serialu, zwłaszcza odkąd scenarzyści odsunęli trochę Roberta Carlyle’a z głównej sceny. Jednakże pojawienie się Frankensteina tylko przypomniało wielką wadę Once Upon a Time, czyli traktowanie pewnych bohaterów po macoszemu. A szkoda, ponieważ większość tych postaci błyszczy bardziej niż te, które są z nami od jakiegoś czasu (oczywiście mowa o Robinie). David Anders w ciągu paru sekund ukradł wszystkim scenę, choć Rebecca Mader walczyła z całych sił. To tylko umacnia – mam nadzieję, że nie tylko moje – przekonanie o tym, jak bardzo niewykorzystana jest ta postać i jaka szkoda, że nie można jej zobaczyć częściej na ekranie. No url Brak wielu postaci uwydatnia tylko następny odcinek - The Bear King. Po ciekawym Birth przyszła pora na odsunięcie się trochę od głównej akcji, by fani teraz mogli wyszukiwać nowych teorii na temat tego, co się będzie dalej działo. Tak zostajemy rzuceni do królestwa rządzonego przez Meridę, która musi poradzić sobie z pierwszymi problemami jako władczyni. Choć sam główny wątek – szukanie hełmu i sprawa zmarłego króla – nie był najciekawszy, dobrze było zobaczyć dawno niewidzianych bohaterów. Połączenie Meridy i Mulan było bardzo dobrym pomysłem – między tymi aktorkami czuć było przyjemną, pozytywną energię, dobrze było również w końcu zobaczyć Jamie Chung i historię jej postaci po tym, jak zostało złamane jej serce. Podobne uczucia można mieć do dawno już niewidzianej Ruby, która również należy do kategorii „ciekawa, niewykorzystana postać”. Wyjaśnienie jej zniknięcia było średnie, ale mając na uwadze to, że producenci najpewniej nie mieli w ogóle pomysłu na tę zagwozdkę, była to najpewniej najlepsza decyzja. Szkoda tylko, że nie spróbowano tego połączyć z doktorem Whale'em (choć może to już moja osobista opinia, jako że ich wspólny odcinek, In the Name of the Brother, bardzo mi się podobał). Choć może cały wątek szukania podobnych do niej jest ciekawy, mam niestety wrażenie, że to był tylko dobry sposób dla scenarzystów, by pozbyć się obu „niewygodnych” postaci – zarówno Mulan, jak i Ruby. Dobrze, że z powodu przerwy zdecydowano się pokazać Birth i The Bear King razem. Była to bardzo przemyślana decyzja – z jednej strony widzowie pozostali z niedosytem z powodu pierwszego odcinka, a jednocześnie dostali całkiem niezły dodatek w formie The Bear King. Teraz miejmy nadzieję, że Once Upon a Time wróci do głównej akcji. A będzie się działo – jeśli scenarzyści nie zawiodą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj