Day of the Dead to kiepski serial o wybuchu apokalipsy zombie, który żeruje na nazwisku oraz filmie George’a A. Romero. Pilotowy odcinek obnaża wszystkie wady - na czele ze złą grą aktorów. Niski budżet produkcji najprawdopodobniej został w dużej mierze przeznaczony na charakteryzację żywych trupów. Oceniam.
Zacznijmy od tego, że
Day of the Dead nie ma nic wspólnego z filmem
Dzień żywych trupów w reżyserii George’a A. Romero. Oczywiście, nie licząc motywu zombie i fryzur młodych bohaterów, które są podobne do tej, jaką miał w filmie Rhodes (Joseph Pilato). Trochę ironizuję, ale tytuł to tani chwyt marketingowy, żeby zrobić wokół tego serialu niepotrzebny szum. Bo niestety,
Day of the Dead od stacji Syfy to produkcja bardzo słaba, która odrzuci nawet największych fanów zombie i tego gatunku.
Pilotowy odcinek rozpoczyna się od ucieczki dwóch młodych mężczyzn przed hordą zombie. Od razu rzuca się w oczy kiepska praca kamery oraz słaba gra aktorów, co zaburza szybką akcję. Wzbudza to dużą podejrzliwość i niepokój, czy dalsza część epizodu będzie wyglądać tak samo, co z miejsca zniechęca. Zawsze warto mieć nadzieję, że to tylko niedopatrzenie ze strony twórców i zwykły falstart. Przecież nawet w
The Walking Dead w pierwszych odcinkach zombie nie prezentowały się zbyt efektownie. Ale wraz z rozwojem wydarzeń i stopniowym poznawaniu postaci, okazuje się, że to złe przeczucie nie myliło.
Epizod skupił się na wydarzeniach sprzed początku apokalipsy zombie oraz przedstawieniu poszczególnych bohaterów. Najciekawszym wątkiem okazał się ten z detektywem, który został wezwany do martwego ciała znajdującego się w dziurze, gdzie prowadzone były odwierty. Intrygował zombie w masce przykuty łańcuchami do skał, bo kryła się w tym tajemnica. Szkoda tylko, że ta naciągana historia została przedstawiona tak mizernie. Zamiast napięcia, powodowała raczej uśmiech politowania, jak twórcy włożyli mało wysiłku w scenariusz czy zdjęcia do tych scen. Przynajmniej aktorzy (Mike Dopud i Morgan Holmstrom) minimalnie próbowali coś dać od siebie, ale w efekcie zagrali przeciętnie.
Kolejni bohaterowie z poszczególnych wątków to sztampowe postacie, jak walcząca o reelekcję, wojownicza pani burmistrz, którą zdradza jej przystojny partner. Rzecz jasna jest bogata, a do tego ma zbuntowanego syna, który ma o sobie wysokie mniemanie i sprawia wszystkim kłopoty. Pojawia się też znerwicowany Jai, który tego dnia ma brać ślub. Od razu irytuje, bo pewnie będzie typową tchórzliwą osobą, którą trzeba będzie ciągle ratować. Nikt nie wzbudza sympatii, bo każdy odgrywa stereotypową postać z amerykańskich seriali.
Na szczęście trochę wyrywa się z tych schematów Lauren, która pracuje w prosektorium przy zakładzie pogrzebowym. To jedyna postać, która wzbudza sympatię i jest wyrazista. Do tego w tym odcinku ma najlepsze sceny z zombie. Twórcy co prawda budują w nich napięcie prostymi i oklepanymi środkami (ciemność czy cisza i muzyka, która zaskakuje), ale przy całej tej mizerii serialu te makabryczne wydarzenia w domu pogrzebowym przyjmuje się z otwartymi ramionami. Po prostu w końcu coś zaczęło się dziać, nawet jeśli było to niedorzeczne.
Ponadto przy tych scenach pojawia się też pewien problem. Mimo krwi i klimatu gore są one pokazane w niepoważny sposób. Mają znamiona czarnej komedii, ale serial nie jest tak klasyfikowany. Dokładnie to samo oglądamy w scenie na cmentarzu, gdy jeden z głównych bohaterów (Cam, syn detektywa) wycina w pień zombie, jeżdżąc na kosiarce. Powoduje to śmiech, a nie grozę. Same żywe trupy wyglądały akurat dość odrażająco i przerażająco, ponieważ poświęcono dużo uwagi ich charakteryzacji. Wątpliwości budzi praca kamery oraz zastosowana technika montażu, które sprawiały, że ta inwazja zombie prezentowała się niezbyt efektownie i sztucznie. Z założenia klimatyczna scena stała się parodią filmów o zombie.
Poza tym wydarzenia z cmentarza czy domu pogrzebowego generują też pytania. Bo jak to truposze dały radę bez problemu przebić się przez trumny i wydostać na zewnątrz? Czemu wciąż krwawiły, choć było wyraźnie pokazane, jak Lauren wysysała krew ze zwłok. Poza tym cios w głowę zombie wcale nie skutkował jego pokonaniem. Ale powiedzmy, że co serial czy film to inne sposoby ich zabijania, więc nie ma sensu się do tego przyczepiać. Tak jak nie trzeba rozmyślać nad tym, dlaczego ludzie zamienili się w zombie, bo zazwyczaj nie udziela się odpowiedzi na to pytanie.
Pierwszy odcinek
Day of the Dead był bardzo kiepski i zniechęca do kontynuacji serialu. To produkcja klasy B z niskim budżetem, który i tak został chyba w większości przeznaczony na charakteryzację dla zombie. Trudno powiedzieć, co twórcy chcą osiągnąć tym serialem, ponieważ nie straszy, a bohaterowie są nudni i mało oryginalni (aktorzy Keenan Tracey i Daniel Doheny są bardzo do siebie podobni). Nawet nie silą się, żeby chociaż zombie pokazać w nietypowy sposób, który zaintrygowałby widza. Może fabuła się rozkręci, a akcja nabierze tempa w kolejnych odcinkach, ale na razie oglądamy po prostu ludzi uciekających przed zombie i trochę tryskającej krwi oraz makabry. Obecnie razi w oczy amatorszczyzna serialu, który nie jest wart uwagi i czasu, bo nie dostarcza żadnej rozrywki. Romero przewraca się w grobie z powodu tego serialu. Omijajcie szerokim łukiem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h