Bardzo liczyłam na część dotyczącą śledztwa prowadzonego przez Wells i Atwooda– dawało duże możliwości. Niestety, zostało pociągnięte w stylu poprzedniego odcinka. „Dramatyczne” odkrycie było mocno przewidywalne, a poszukiwanie rozwiązania w pobliskim miasteczku było szyte grubym nićmi. „Prawdziwi wierzący” mocno rzucali się w oczy, choć płacili tylko gotówką, ale równocześnie rozpoznawali się po książce i haśle, co nie było dyskretne, podobnie jak i widoczne z daleka ogniska, o których opowiadali mieszkańcy miasteczka. Największym zwrotem było odkrycie, czym naprawdę są ogniska, a także osoba, którą nagle zobaczyli wśród „wyznawców Pax Americana”. Okazało się, że Nestor Lozano nie zginął. Strzelec, który próbował zabić Kirkmana, a potem z rozkazu MacLeisha został zabity, okazał się być cały i zdrowy. Przyznaję, że… w pierwszej chwili go nie poznałam. Dotąd pojawił się na kilku zdjęciach i w kilku scenach, co sprawiło, że zupełnie się do niego nie przywiązałam – był jak wypełnienie tła. Niestety  z tego względu tak jak nie przejęłam się specjalnie jego śmiercią (była pokazaniem jak świeżo zaprzysiężony wiceprezydent chroni siebie i organizację), tak jakoś jego powrót też nie wzbudził emocji, poza pytaniem – ok, to kogo zabili? (Wyobraźcie sobie, jak inny byłby odbiór, gdyby z helikoptera wyszedł sam MacLeish albo chociaż jego żona. Znacznie lepsza okazała się być część waszyngtońska, gdzie usiłowano wybrać sędziów Sądu Najwyższego. Negocjacje prowadziła mentorka Kirkmana, Julia. Ustanowienie 4 sędziów demokratów, 4 republikanów i jednego „ponad podziałami” (jako przewodniczącego) wyglądało na idealne rozwiązanie, szczególnie, że było już wynegocjowane. Ale na sali siedział Bowman, który stara się osiągnąć pozycję lidera swojej partii, a po ostatniej przegranej właściwie nie miał innego wyjścia, jak pokrzyżować plany prezydenta. Stwierdzeniem, że proponowany przewodniczący jest zbyt liberalny, łatwo przeciągnął na swoją stronę innych członków swojej partii. I wreszcie zobaczyliśmy Kirkmana, jakim chciałam go zobaczyć od kilku odcinków. Zdecydowanego, takiego, który potrafi walnąć pięścią w stół, który pamięta, że niezależnie od sytuacji, w tej chwili to on jest prezydentem. Nie udało mu się wymusić przyjęcia pierwszej propozycji, ale mimo wszystko to był bardzo dobry moment, w którym pokazano, że osadzenie Kirkmana jako POTUSa w dłuższym czasie jest realne (wcześniej w dużym stopniu był marionetką w rękach innych, co nie wróżyło logicznej wygranej w zbliżających się wyborach). Alternatywna propozycja przewodniczącego wydawało się jasna (oczywiście negocjująca i apolityczna Julia), ale scenarzyści postanowili znów siegnąć po rozwiązanie z House of Cards i skazali Julię na początki Alzheimera. To problem, który od kilku lat coraz częściej pojawia się w filmach i serialach, wpisując się w ogólną dyskusję o tej chorobie. Podoba mi się gra pomiędzy Abe Leonardem a Sethem. Choć Abe wykazuje się małą ostrożnością (klikanie w podejrzane linki, zaskakująco idealnie w czasie pojawiające się na ekranie, mogło mu nie tylko zainfekować komputer, ale i całą sieć w redakcji), podejrzewam, że to on może być tym, który dotrze do jądra spisku. Chyba, że zrobi to w stylu Wells z ostatnich odcinków i zginie. Ale wówczas na pewno ktoś dotrze do jego notatek i pociągnie sprawę dalej. Zastanawiam się nad kwestią przepychanek pomiędzy Aaronem a Emily. Czy to ma pokazać, że ona jest już wystarczająco profesjonalna i pewna siebie, że nawet znacznie bardziej doświadczony kolega musi jej ulec? A może tak naprawdę wciąż nie do końca wie, jak się poruszać w świecie polityki, gdzie niedotrzymanie obietnicy może bardzo dużo kosztować? Jakościowo to mocno nierówny odcinek – część waszyngtońska była na znacznie wyższym poziomie niż śledztwo w Dakocie. Za to drugie twórcom nie należy się nawet 4, na szczęście polityczne rozgrywki były znacznie lepsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj