Jack Bauer wreszcie uratował świat. Teraz bohater ostatniej akcji może założyć na nos okulary, stopy włożyć w wysłużone kapcie i poluzować nieco pasa. W ten sposób narodził się Tom Kirkman, kolejny serialowy prezydent. W odróżnieniu jednak od Underwoodów, Davida Palmera czy chociażby Josiaha Bartleta z The West Wing, jest on najsłabszym ogniwem serialu w którym się pojawia i z każdym kolejnym odcinkiem ciągnie Designated Survivor w dół. Drugi sezon zastaje Toma Kirkmana już wygodnie siedzącego w fotelu prezydenckim. Po terrorystycznej zawierusze z pierwszej serii zostały już tylko wspomnienia. Teraz głowa państwa i jego ekipa muszą stawić czoła codziennym problemom. A to trzeba opanować międzynarodowy kryzys związany z porwaniem samolotu, a to epidemia niebezpiecznej choroby wymyka się spod kontroli. Innym razem załoga amerykańskiego okrętu wodnego po kolizji z łodzią podwodną utyka na wrogich wodach. Dzień jak co dzień dla amerykańskiej administracji, można powiedzieć. Co ciekawe, Kiefer Sutherland nie do końca wychodzi z butów Jacka Bauera. Większość problemów, przed którymi stają Stany Zjednoczone, prezydent załatwia własnoręcznie. Czasem chodzi o identyfikację przywódcy bliskowschodnich terrorystów, innym razem o rozwiązanie zagadki znikających pszczół. Wszystkich wyzwań Kirkman podejmuje się sam lub razem z najbliższymi współpracownikami. Administracja prezydencka na czas załatwienia sprawy, przemienia się w swoisty wydział śledczy, z prezydentem USA w roli naczelnika. Jak łatwo się domyśleć, taki zabieg definiuje serial i sprawia że w żadnym wypadku nie można go brać na poważnie. Designated Survivor w drugim sezonie jest dziwacznym tworem balansującym między naiwnym thrillerem politycznym a lekkim kinem obyczajowym. Większość odcinków ma charakter proceduralny. Istnieje tutaj również oczywiście wątek przewodni, ale w pierwszych 10. odcinkach nie dominuje w opowieści. Każda sprawa, z którą przychodzi się zmierzyć bohaterom, ma pewien interesujący pierwiastek, zamieniający dany problem w prawdziwe wyzwanie. Punkt wyjścia działa więc jak należy. Gorzej, że wszystko jest tak przewidywalne, że już po pierwszych minutach możemy się domyśleć, jak potoczą się wydarzenia. Pracownicy administracji prezydenckiej będą się kręcić w kółko, aż sam przywódca wykona genialny ruch, który zamknie sprawę w sposób zarówno prosty, jak i błyskotliwy. Dzieje się tak, ponieważ Tom Kirkman jest chodzącym ideałem. Geniusz, perfekcjonista, któremu nie zdarza się popełniać błędów (a jak już takowy popełni, to dbająca o niego żona szybko skieruje go na właściwą drogę). Kochający ojciec, romantyczny partner, idealny szef. Pełen odwagi, szczerości i współczucia. Kumpel, z którym chcielibyśmy pójść na piwo i mentor, którego moglibyśmy słuchać 24 godziny na dobę. Tak doskonały, że aż nierzeczywisty.
fot. ABC
Kiefer Sutherland w tej roli jest zupełnie niewiarygodny. Dawno nie widziałem tak złego castingu do głównej roli w serialu. Być może, gdyby Kirkmana portretował aktor obdarzony trochę innym rodzajem charyzmy, jego postać robiłaby lepsze wrażenie. Sutherland ma problemy, aby pokazać jakiekolwiek emocje. Nieliczne żarty w jego wykonaniu to czerstwe suchary, a smutek i żal oddawany jest zazwyczaj przy pomocy miny zbitego psa. Sutherland swoim brakiem wczucia się w role pogrąża zarówno postać głównego bohatera, jak i cały serial. Wielka szkoda, że tak się dzieje, bo aktor ten wielokrotnie odnajdywał się również w rolach dramatycznych. Wystarczy przypomnieć sobie Melancholia, Twin Peaks: Fire Walk with Me, Dark City czy A Time to Kill. Serialu nie ratują również współpracownicy Kirkamana. W drugim sezonie do obsady dołączył znany z młodzieżowych niegrzecznych komedii Paulo Costanzo, wprowadzający do formatu trochę dziwacznego poczucia humoru. Jego postać, Lyor Boone, to dość nietypowy gagatek, działający pod prąd, rzucający na lewo i prawo ciętymi ripostami. To już kolejny komik po Kal Penn w stałej obsadzie serialu. Ich postacie sprawiają jednak, że całość ma jeszcze bardziej infantylny charakter, bo zestaw żartów którym dysponują, to raczej dowcipy ze szkółki niedzielnej niż ostra polityczna satyra.
fot. ABC
Serial Designated Survivor wydaje się być popkulturową odpowiedzią na House of Cards. Produkcja z Kevin Spacey pokazała wszystko co najgorsze w świecie polityki zza oceanu. Tamtejszy prezydent to prawdziwy zbrodniarz, który nie cofnie się przed najgorszym czynem, aby utrzymać władzę. Pozbawiony moralności kłamca stał się niebezpiecznym symbolem, czego z pewnością ośrodki badające opinie publiczną w Stanach Zjednoczonych mają świadomość. Designated Survivor jest całkowitym przeciwieństwem House of cards. Tom Kirkman reprezentuje wszystko, czego nie ma Frank Underwood. Jest idealną głową państwa, prawdziwym ojcem narodu. Niestety tak idealizowanie polityka jest kompletnie niewiarygodne. Raz, że twórcy robią to nieudolnie. Opowieść jest tak sztampowa i przewidywalna, że aż trudno traktować ją poważnie. Po drugie, ciężko uwierzyć w taką postać jak Tom Kirkman. Źle napisana i fatalnie interpretowana, staje się symbolem pozbawionym jakiejkolwiek idei. Pustym sloganem i nieskutecznym zagraniem marketingowym. Całe szczęście jest i światełko w tunelu. Dziesiąty odcinek generuje naprawdę dramatyczną sytuację. Nie będziemy tutaj spolerować, ale ostatnie wydarzenia mogą mocno wpłynąć zarówno na tempo opowieści, jak i na samą postać Kirkmana. Być może prezydent wreszcie zrzuci maskę dobrego wujka i pokaże drapieżność dzikiego zwierzęcia. Czy rzeczywiście tak będzie? Nasza recenzja już wkrótce!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj