„Detektyw” już za chwilę kończy swój 2. sezon, a podczas kolejnych seansów wciąż wydaje nam się, że ten cały interes dopiero się rozkręca. W najnowszym odcinku dostajemy wreszcie jakieś jednoznaczne odpowiedzi, ale zaskoczeń jest tu mało, bo kluczowe zwroty akcji można było przewidzieć już dawno temu.
W odcinku zatytułowanym „Black Maps And Motel Rooms”, serial „
True Detective” dobitnie udowadnia, że w swoim 2. sezonie jest zaledwie przyzwoitym kryminałem, który ratują główni aktorzy i unikalna otoczka w stylu noir. Fabularnie jest tylko znośnie, a kolejne kluczowe ruchy Nica Pizzolatto da się przewidzieć z mniejszym lub większym wyprzedzeniem. Cała reszta ginie w gąszczu postaci i typowych dla gatunku kliszach. Bo jak inaczej ocenić to, że w centrum całej tej opowieści mamy potężną korporację, rosyjskich gangsterów i skorumpowanych gliniarzy. To było wałkowane już milion razy.
Sezon rozpoczął się od intrygującego i niekonwencjonalnego morderstwa miejskiego urzędnika – prosto i elegancko. Kto zabił Caspare’a? Tego wciąż nie wiemy, a cała sprawa pełni już od jakiegoś czasu rolę drugorzędną. Zamiast tego Pizzolatto skomplikował tę opowieść do granic możliwości i można odnieść wrażenie, że sam się w niej gubi. Na początku 7. odcinka bałem się, że seans może być nie do zniesienia, bo rozpoczęło się z grubsza od tego, że protagoniści zaczęli skrupulatnie analizować różne papiery, podpisy i dokumenty sprzedaży – niesamowicie ekscytujące. Na szczęście potem było już nieco lepiej.
Twórca „Deketywa” przeliczył się myśląc, że stworzy koherentną i pełną napięcia historię, chcąc upchnąć tyle wątków i bohaterów w zaledwie 8 godzin. W efekcie wszystko jest prowadzone bardzo powierzchownie, a widz nie czuje żadnej więzi z głównymi postaciami. Jest to też na tyle toporne i mało subtelne, że zwroty akcji wypadają bardzo przeciętnie. Kto był zaskoczony tym, że Blake pracuje dla Osipa i zdradził Semyona? Chyba tylko Frank. Podejrzewaliśmy od dawna, że jest on tylko płotką i gościem, którego pogrąża własna ambicja. Nigdy nie miał szans, aby porządnie się wybić. Teraz zdał sobie z tego sprawę i chce odejść z pompą, wkurzając wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Ta krucjata to niezły pomysł, a wszyscy gracze zapewne spotkają się w finale na ranczu, o którym wspomniano w recenzowanym epizodzie. Będą trupy.[video-browser playlist="732867" suggest=""]
A właśnie, co do umarlaków. Serial mozolnie dotarł do tego momentu, w którym poszczególne zagadki musza zostać rozwikłane, a to niesie za sobą śmiertelne konsekwencje. Przekonał się o tym Paul Woodrugh, postać, której tragizm był akcentowany w każdym możliwym momencie, a Taylor Kitsch nie mógł pozbyć się ultra-przygnębiającego wyrazu twarzy. Musiał skończyć marnie. Nękały go demony przeszłości, wewnętrzny konflikt związany z seksualną tożsamością i to, że już nie może jeździć na motocyklu po autostradzie – jego własny mu ukradli, a służbowy zabrali. Biedny.
Tak czy owak, wszystko to było rozwijane po macoszemu i pożegnanie z tym bohaterem można było tylko przyjąć uczuciem obojętności. Piorunujący – w założeniu – efekt końcówki odcinka niweczy również fakt, że czarnym charakterem okazał się Burris, co było jasne jak słońce od dawna. Jak chce się zaskoczyć kogoś choć trochę zaznajomionego w amerykańskich serialach, trzeba obsadzić Jamesa Fraina w pozytywnej roli. Złoczyńców i psycholi on bowiem gra niemal cały czas.
Ani i Ray lwią cześć odcinka przesiedzieli w pokoju motelowym i próbowali jakoś zabić czas. Farrell i McAdams sprawili, że te sekwencje oglądało się dobrze. Mają świetną chemię pomiędzy sobą, a rozładowanie seksualnego napięcia pomoże ich postaciom – szczególnie po tym co przeszli w ostatnim czasie. Dzięki nim w dużej mierze wyjaśniona została też zagadka diamentów, a cały ten bałagan ma swoje źródło w kradzieży sprzed 23 lat. No to kto zabił Caspare’a i to wszystko rozpoczął? Brudnym gliniarzom nie byłoby to na rękę, więc to pozostawia tylko rodzeństwo, które podczas rabunku straciło rodziców. Gdybym miał zgadywać, mordercą okaże się fotograf, z którym Velcoro rozmawiał na planie filmu postapo w 3. odcinku. On też zapewne strzelał do bohatera słynnymi gumowymi nabojami.
Trudno nie być rozczarowanym pewnymi elementami 2. sezonu „
True Detective”, ale nie pisze o nich po to, aby być złośliwym. Uważam, że Nic Pizzolatto przedobrzył i zawiesił sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Widać, że miał ambitny plan, ale z wykonaniem poszło gorzej. To nie zmienia faktu, że kolejne odcinki mnie nie nudzą, a produkcja HBO wciąż ma bardzo fajny klimat. No i są tu w każdym epizodzie jakieś perełki – głównie dzięki rozmowom Semyona i Velcoro przy stole, czy to w barze, czy w kasynie. To coś na kształt dyskusji bohaterów 1. serii w samochodach (kurcze, a miałem napisać ten tekst bez wspominania poprzedniego sezonu). Więc choć nie wydaje mi się, aby finał mógł w jakiś sposób odkupić wady tej historii, mam nadzieję, że da nam popalić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h