„Detektyw”: sezon 2, odcinek 7 – recenzja
„Detektyw” już za chwilę kończy swój 2. sezon, a podczas kolejnych seansów wciąż wydaje nam się, że ten cały interes dopiero się rozkręca. W najnowszym odcinku dostajemy wreszcie jakieś jednoznaczne odpowiedzi, ale zaskoczeń jest tu mało, bo kluczowe zwroty akcji można było przewidzieć już dawno temu.
„Detektyw” już za chwilę kończy swój 2. sezon, a podczas kolejnych seansów wciąż wydaje nam się, że ten cały interes dopiero się rozkręca. W najnowszym odcinku dostajemy wreszcie jakieś jednoznaczne odpowiedzi, ale zaskoczeń jest tu mało, bo kluczowe zwroty akcji można było przewidzieć już dawno temu.
W odcinku zatytułowanym „Black Maps And Motel Rooms”, serial „True Detective” dobitnie udowadnia, że w swoim 2. sezonie jest zaledwie przyzwoitym kryminałem, który ratują główni aktorzy i unikalna otoczka w stylu noir. Fabularnie jest tylko znośnie, a kolejne kluczowe ruchy Nica Pizzolatto da się przewidzieć z mniejszym lub większym wyprzedzeniem. Cała reszta ginie w gąszczu postaci i typowych dla gatunku kliszach. Bo jak inaczej ocenić to, że w centrum całej tej opowieści mamy potężną korporację, rosyjskich gangsterów i skorumpowanych gliniarzy. To było wałkowane już milion razy.
Sezon rozpoczął się od intrygującego i niekonwencjonalnego morderstwa miejskiego urzędnika – prosto i elegancko. Kto zabił Caspare’a? Tego wciąż nie wiemy, a cała sprawa pełni już od jakiegoś czasu rolę drugorzędną. Zamiast tego Pizzolatto skomplikował tę opowieść do granic możliwości i można odnieść wrażenie, że sam się w niej gubi. Na początku 7. odcinka bałem się, że seans może być nie do zniesienia, bo rozpoczęło się z grubsza od tego, że protagoniści zaczęli skrupulatnie analizować różne papiery, podpisy i dokumenty sprzedaży – niesamowicie ekscytujące. Na szczęście potem było już nieco lepiej.
Twórca „Deketywa” przeliczył się myśląc, że stworzy koherentną i pełną napięcia historię, chcąc upchnąć tyle wątków i bohaterów w zaledwie 8 godzin. W efekcie wszystko jest prowadzone bardzo powierzchownie, a widz nie czuje żadnej więzi z głównymi postaciami. Jest to też na tyle toporne i mało subtelne, że zwroty akcji wypadają bardzo przeciętnie. Kto był zaskoczony tym, że Blake pracuje dla Osipa i zdradził Semyona? Chyba tylko Frank. Podejrzewaliśmy od dawna, że jest on tylko płotką i gościem, którego pogrąża własna ambicja. Nigdy nie miał szans, aby porządnie się wybić. Teraz zdał sobie z tego sprawę i chce odejść z pompą, wkurzając wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Ta krucjata to niezły pomysł, a wszyscy gracze zapewne spotkają się w finale na ranczu, o którym wspomniano w recenzowanym epizodzie. Będą trupy.[video-browser playlist="732867" suggest=""]
A właśnie, co do umarlaków. Serial mozolnie dotarł do tego momentu, w którym poszczególne zagadki musza zostać rozwikłane, a to niesie za sobą śmiertelne konsekwencje. Przekonał się o tym Paul Woodrugh, postać, której tragizm był akcentowany w każdym możliwym momencie, a Taylor Kitsch nie mógł pozbyć się ultra-przygnębiającego wyrazu twarzy. Musiał skończyć marnie. Nękały go demony przeszłości, wewnętrzny konflikt związany z seksualną tożsamością i to, że już nie może jeździć na motocyklu po autostradzie – jego własny mu ukradli, a służbowy zabrali. Biedny.
Tak czy owak, wszystko to było rozwijane po macoszemu i pożegnanie z tym bohaterem można było tylko przyjąć uczuciem obojętności. Piorunujący – w założeniu – efekt końcówki odcinka niweczy również fakt, że czarnym charakterem okazał się Burris, co było jasne jak słońce od dawna. Jak chce się zaskoczyć kogoś choć trochę zaznajomionego w amerykańskich serialach, trzeba obsadzić Jamesa Fraina w pozytywnej roli. Złoczyńców i psycholi on bowiem gra niemal cały czas.
Ani i Ray lwią cześć odcinka przesiedzieli w pokoju motelowym i próbowali jakoś zabić czas. Farrell i McAdams sprawili, że te sekwencje oglądało się dobrze. Mają świetną chemię pomiędzy sobą, a rozładowanie seksualnego napięcia pomoże ich postaciom – szczególnie po tym co przeszli w ostatnim czasie. Dzięki nim w dużej mierze wyjaśniona została też zagadka diamentów, a cały ten bałagan ma swoje źródło w kradzieży sprzed 23 lat. No to kto zabił Caspare’a i to wszystko rozpoczął? Brudnym gliniarzom nie byłoby to na rękę, więc to pozostawia tylko rodzeństwo, które podczas rabunku straciło rodziców. Gdybym miał zgadywać, mordercą okaże się fotograf, z którym Velcoro rozmawiał na planie filmu postapo w 3. odcinku. On też zapewne strzelał do bohatera słynnymi gumowymi nabojami.
Trudno nie być rozczarowanym pewnymi elementami 2. sezonu „True Detective”, ale nie pisze o nich po to, aby być złośliwym. Uważam, że Nic Pizzolatto przedobrzył i zawiesił sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Widać, że miał ambitny plan, ale z wykonaniem poszło gorzej. To nie zmienia faktu, że kolejne odcinki mnie nie nudzą, a produkcja HBO wciąż ma bardzo fajny klimat. No i są tu w każdym epizodzie jakieś perełki – głównie dzięki rozmowom Semyona i Velcoro przy stole, czy to w barze, czy w kasynie. To coś na kształt dyskusji bohaterów 1. serii w samochodach (kurcze, a miałem napisać ten tekst bez wspominania poprzedniego sezonu). Więc choć nie wydaje mi się, aby finał mógł w jakiś sposób odkupić wady tej historii, mam nadzieję, że da nam popalić.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat