Po wyżej wspomnianym dialogu głównych bohaterów, następuje oczywiście jeszcze twist fabularny, ale utrzymany jest on w duchu wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej. To jeden z najspokojniejszych ostatnich odcinków serialowych opowieści kryminalnych. Nie dość, że w poprzednim epizodzie twórcy wyłożyli wszystkie karty na stół, to jeszcze niezawodny internet już kilka tygodni temu dostarczył nam bezbłędnych wyjaśnień względem głównej zagadki Detektywa. Nie trzeba być zagorzałym użytkownikiem Reddita, aby rozszyfrować sekrety Hoytów i Purcellów. Pytanie brzmi jednak, czy rozwiązanie jest satysfakcjonujące i godne takiego serialu jak True Detective. Konkludując trzeci sezon, twórcy nieco zadrwili z fanów kryminałów. Zaserwowali nam niezwykle proste i czytelne zakończenie. Obyło się tym razem bez szajki pedofilów, zwyrodniałych zbrodniarzy czy zepsutych polityków i ich bezwzględnych pomagierów. Trzeci sezon Detektywa nie miał nawet tradycyjnego mordercy. Młody Purcell zginął w wypadku, a cała intryga to usilne zacieranie śladów przez Hoytów i ich ludzi. Zabójcą był Harris James, pozbawiający życia Toma i Lucy, oraz dwaj główni bohaterowie, którzy w afekcie zamordowali szefa ochrony Hoyta. Trzeci sezon Detektywa nie ma więc klasycznej kryminalnej formy, gdzie wśród bohaterów znajduje się zabójca, a protagonista, zbierając dowody i analizując fakty, w końcu dowiaduje się całej prawdy. Bliźniaczą konwencję posiadał też pierwszy sezon, ale tam intryga była dużo mocniej rozbudowana i bardziej złowieszcza. Tutaj sprawa, która zniszczyła życie wielu ludziom, związana jest z nieszczęśliwym wypadkiem i ułudą chorej umysłowo kobiety. Ta przewrotność może być oczywiście siłą serialu. W pewnym momencie Wayne i Amelia mówią nawet, iż całe ich wspólne życie znajduje się w cieniu sprawy Purcellów. Destrukcyjna moc pochłonęła małżeństwo Haysów, Westa, Purcellów i wielu drugoplanowych bohaterów opowieści. Tajemnica związana z zaginięciem dzieci, trawiła jak czerw poszczególne postaci. Przez kolejne dziesięciolecia, każdy z protagonistów czuł podświadomie, że to jeszcze nie koniec. Ta świadomość dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku powoli ich zabijała. Z czasem Roland popadł w alkoholizm i odizolował się od społeczeństwa. Wayne zaczął cierpieć na demencję, a jego żona zmarła. Tom, trafiając na ślad córki, został bestialsko zamordowany. Wszystko to przez paskudny wypadek dziecka i to, co się po nim wydarzyło. Gdy Junius Watts, jak na spowiedzi ujawnia całą prawdę, okazuje się, że zagadka nie była aż tak trudna do rozwiązania. Detektywi przez 35 lat szukali po prostu nie tam, gdzie trzeba. Kluczowy świadek, jak sam przyznaje, czekał na przesłuchanie. Watts, trawiony wyrzutami sumienia, aż rwał się do wyznania prawdy. Gdyby więc Wayne i Hays trafili wcześniej na człowieka z bielmem na oku, być może Detektyw skończyłby się po dwóch odcinkach. Informacje o tej postaci pojawiły się przecież już na początku serialu. Łatwość, z jaką nasi bohaterowie docierają do celu, stawia w wątpliwość wiele motywów, które na wcześniejszych etapach opowieści wydawały się odgrywać istotną rolę. Jakie znaczenie miała wojskowa przeszłość Haysa? Finalnie jego unikatowe zdolności praktycznie nie zostały wykorzystane. A demencja? Dała o sobie znać podczas finałowego twistu, kiedy to Wayne dociera do Julie, jednak wcześniej skutki choroby nie wpływały mocno na opowieść. Zupełnie nieistotny okazał się wywiad telewizyjny z 2015 roku, choć twórcy w wielu miejscach sugerowali nam, że coś tutaj jest na rzeczy. W ostatnim epizodzie dziennikarka w ogóle się nie pojawia. Również postać Hoyta nie została w pełni wykorzystana. W potentata wcielił się etatowy antagonista Michael Rooker. Aktor postraszył głównego bohatera srogim spojrzeniem i zachrypniętym głosem, ale ich konfrontacja nie posiadała dużego ładunku emocjonalnego i napięcia Po zeszłotygodniowym cliffhangerze mieliśmy prawo sądzić, że atmosfera będzie nieco gęstsza. Dostaliśmy kilka scen, podczas których pijany Hoyt próbuje zepchnąć Haysa do defensywny. Finalnie odnosi sukces, ponieważ bohater zawiesza śledztwo, jednak postać bogacza można było zagospodarować nieco lepiej. Jak się okazuje, Hoyt nie miał nic wspólnego z morderstwem dziecka. Później oczywiście uczestniczył czynnie w zacieraniu śladu i wskazywał Jamesowi nowe cele, ale budowanie go na głównego antagonistę było błędem. Stanowił jedynie element układanki. Najbardziej ucierpiała oczywiście rodzina tytułowego detektywa. Czy Amelia zasługiwała na to, aby nie wyjaśnić przyczyn jej śmierci? Twórcy, zostawiając ten temat, jasno dali nam do zrozumienia, że przedwczesne odejście pani Hays nie miało nic wspólnego ze sprawą i stanowiło wydarzenie bez znaczenia dla głównej osi fabularnej. Takie rozwiązanie mogło również oznaczać coś innego. Wayne wyparł z pamięci smutny moment śmierci jego żony. Zostawił jednak w głowie wiele gwałtownych momentów, kiedy to kłótnie nie miały końca. Jaki więc w tym jest sens? Brak wyjaśnień losów Amelii byłby akceptowalny, gdybyśmy dostali jakieś intrygujące zwieńczenie, jeśli chodzi o związek tej pary. Niestety w omawianym epizodzie nie wydarzyło się nic, co podniosło by nam ciśnienie. Nic, czego byśmy już nie wiedzieli. Związek Wayne’a i Amelii od samego początku, aż do ostatnich dni połączony był nierozerwalnie z Purcellami. Bohaterowie byli zaangażowani w sprawę osobiście i zawodowo. Mimo że bardzo się kochali, nie potrafili uwolnić się od tajemnicy sprzed lat, co niszczyło ich małżeństwo oraz wpływało na dzieci.
fot. HBO
+1 więcej
Gdzie podziała się klimatyczna muzyka, która przepełniała zarówno pierwszy, jak i drugi sezon Detektywa? W ostatnim odcinku zniknęła wyjątkowa atmosfera, dzięki której serial był tak unikatową produkcją. W trzeciej serii mieliśmy jej jak na lekarstwo, a w finałowej odsłonie praktycznie w ogóle nie istniała. Starając się powiązać wszystkie linie czasowe, twórcy postawili na treść, zapominając o budowaniu nastroju. Szkoda, że tak się stało, ponieważ odpowiedni klimat mógłby wypełnić luki i nadać jakość tym momentom, które nie działały jak należy. Część widzów może poczuć się mocno nieusatysfakcjonowana konkluzją trzeciego sezonu Detektywa. Coś, co zapowiadało się na mroczną i rozbudowaną intrygę, okazało się nieciekawą wydmuszką. Czarę goryczy przelały niesfinalizowane wątki i mało finezyjne rozstrzygnięcia. Mniej krytyczni fani wskażą natomiast na niewątpliwe zalety serialu. Detektyw to przecież wciąż bardzo dobra produkcja. Oprawa audiowizualna, mimo że pozbawiona „tego czegoś”, wciąż robi duże wrażenie. Mahershala Ali pokazuje klasę. Cieszy powrót Stephen Dorff. Detektyw nie może jednak uciec od porównań z poprzednimi sezonami. Twórcy nie chcieli komplikować opowieści, po złożonej drugiej serii postanowili więc nieco uprościć fabułę. Głębi całości miały nadać trzy przenikające się płaszczyzny czasowe oraz zaniki pamięci głównego bohatera. To powinno nas przekonać, że oto obcujemy z czymś wielkim i niebagatelnym. Opowieść z porozrzucanych elementów układanki zawsze intryguje, szczególnie gdy mnożące się tajemnice wydają się ukrywać jakąś nienamacalną przerażającą prawdę. Obdzierając trzeci sezon Detektywa z konwencji, dostajemy kryminał, który nie fascynuje tak, jak powinien. Gdyby główny bohater nie cierpiał na demencję, a całość oglądalibyśmy po kolei – od 1980 roku do 2015, to serial  nie wyróżniałby się za bardzo na tle podobnych produkcji. Złożona forma przyjemnie urozmaica opowieść, a artyści w rolach głównych nadają całości wyraz, ale nie jest to w stanie zamaskować słabości fabularnych, które niestety są w trzeciej serii obecne. Serial Detektyw chciałbym powrócić na drogę wytyczoną przez pierwszy sezon, jednak wciąż podąża niewłaściwą ścieżką. Kierunek jednak jest prawidłowy, więc można mieć wrażenie, że do czterech razy sztuka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj