W Devs nadchodzi dzień, w którym w tytułowym projekcie ma pojawić się pewna aberracja związana z Lily. Bohaterka postanawia temu zapobiec, nie idąc do firmy. Jednak Kenton ma inny plan dotyczący całej sprawy. W końcu jednak Lily postanawia pojawić się w Devs. Na miejscu Forest tłumaczy jej, na czym polega projekt i co się za chwilę z nimi stanie. Dziewczyna postanawia jednak zawalczyć i zmienić bieg wydarzeń. Mimo że Alex Garland w tych dwóch finałowych odcinkach prowadził i domykał intrygę bardzo spokojnie, wręcz miejscami flegmatycznie, to i tak potrafił budować i utrzymać w niej napięcie do samego końca. Twórca pokazał prawdziwy kunszt w prowadzeniu narracji. Cały czas mieliśmy do czynienia z takim pozornie powolnym tempem, jednak raz po raz pojawiały się sceny perełki, które wprawiły mnie w niedowierzanie. Garland potrafił zaskoczyć, zagrać na emocjach lub po prostu zmusić do przemyśleń. To nie jest taki serial, który można oglądać mimochodem, pracując w międzyczasie na komputerze. Tutaj naprawdę należy uważać i wytężyć szare komórki, co znakomicie udowodnił twórca w dwóch ostatnich odcinkach. Intryga na najwyższym poziomie, chociaż wiem, że jeżeli ktoś liczył na emocjonującą akcję, to może się mu ta produkcja nie spodobać. Jednak jak dla mnie, to wszystko tutaj zagrało jak należy.
FX
Garland bardzo sprawnie, pod płaszczem całej historii, zbudował prawdziwą, bardzo dającą do myślenia przypowieść o wolnej woli. Cały ten biblijny symbolizm (Devs to tak naprawdę Deus, czyli po łacinie Bóg) i  filozoficzne rozprawy o determinizmie świetnie się ze sobą przeplatają, tworząc fantastyczną sferę do dyskusji. Jestem pewien, że finał, w którym Lily postanowiła udowodnić swoją wolną wolę i po śmierci z Forestem trafiła do Devs, będzie dyskutowany jeszcze przez dłuższy czas na różnych forach. Garland genialnie podjął się tutaj tematu naszej egzystencji. Tego, czy o naszym losie decyduje łańcuch przyczynowo-skutkowy, czy nasza, nieskrępowana niczym myśl. Oczywiście ten bardzo dobrze rozpisany problem społeczny nie wybrzmiałby tak, gdyby nie świetna obsada, która przekazała trudne kwestie. Sonoya Mizuno, mimo bardzo spokojnego, małego nakładu środków wyrazu, potrafiła sprawić, że uwierzyłem w ten jej ból i wszystkie rozterki. Podobnie sprawa ma się u Alison Pill i Nicka Offermana, którzy świetnie sprostali roli tych, na których barkach ciąży ogromna odpowiedzialność za Devs i przyszłość. Wyróżniłbym tutaj jeszcze Cailee Spaeny w roli Lyndona. Świetna była scena z jej udziałem, w której bohater dyskutuje z Katie na temat wieloświata i próby wiary. Po raz kolejny Garland w tym serialu udowodnił, że jest prawdziwym stylistą, który tak samo jak o warstwę fabularną, dba również o tę wizualną. Zdjęcia były świetne. Te wszystkie, bardzo ciepłe i jaskrawe barwy bardzo dobrze kontrastowały z mrocznym tonem epizodów. Efekty specjalne były bardzo łagodnie, umiarkowanie wykorzystane, tak aby nie odciągać widzów od fabuły. Jednak gdy już zostały użyte, to było to naprawdę piękne. Po raz kolejny Garland postanowił zaprezentować nam nakładające się na siebie wersje postaci, co uczynił w scenie rozmowy Lyndona i Katie. To stworzyło piorunujący efekt. Podobnie sprawa ma się w scenie ze spadającą windą (chyba tak mogę nazwać to podnoszone siłą grawitacji urządzenie). To slow motion, w którym po rozbiciu możemy dostrzec kaskadę kawałków szkła wzmocnioną jaskrawymi barwami pomieszczenia, przywiodło mi na myśl nowego Dredda, w którym Garland również w dużym stopniu maczał palce (podobno miał więcej do gadania na planie od reżysera). Coś fantastycznego.  Alex Garland w finale swojego Devs udowodnił po raz kolejny, że potrafi tworzyć naprawdę wciągające i ambitne science fiction. Ode mnie nawet 8,5/10. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj