Seria "Devil May Cry" jest znana głównie z dość wysokiego poziomu trudności zaserwowanego wszystkim miłośnikom slasherów. Znany z poprzedniczki system kombosów, które wyprowadzane są przez bohatera za pomocą różnego rodzaju uzbrojenia, został zachowany. Anielsko-diabelski oręż pozwala na zróżnicowane ataki – wolniejsze lub szybsze, punktowe lub obejmujące większy obszar, dystansowe lub w zwarciu. Urok serii polega na sprawnym i umiejętnym łączeniu tych kombinacji w jak najdłuższe i najbardziej efektowne łańcuchy, za które zdobywamy oceny. Jednym z zarzutów, z którymi mierzyła się wersja z 2013 roku, było obniżenie poziomu trudności w stosunku do poprzedniczek. Choć w samej istocie gry niewiele się pod tym względem zmieniło, to twórcy zaimplementowali możliwość sztucznego podniesienia trudności gry poprzez tryb turbo. Wariant ten zwiększa o 20% szybkość rozgrywki, przez co na najwyższych poziomach gra stanowi nie lada wyzwanie. W stosunku do oryginału zachowano również możliwość rozwijania postaci poprzez dokupowanie za zgromadzone punkty dodatkowych kombinacji ciosów, które pozwalają na wyprowadzanie coraz bardziej przerażających ciągów uderzeń. W trakcie rozgrywki natkniemy się również na challenge roomy, po ukończeniu których otrzymamy dodatkowe przedmioty (np. permanentnie powiększające pasek zdrowia). Same areny są na tyle zróżnicowane, że stanowią fajne urozmaicenie zabawy. Wyzwania rzucane podczas rozgrywki w challenge roomach polegają na eliminacji przeciwników na czas, wyścigach po zawieszonych półkach, walce z wrogami przyjmującymi obrażenia tylko w określonych punktach na mapie. Dodatek ten sprawia wrażenie przemyślanego i dobrze osadzonego w całości gry elementu. Kampania została rozszerzona o dodatek "Upadek Virgila", który kontynuuje wątki fabularne zakończone w podstawowej wersji. Niby nic takiego, ot, zmieniony bohater i kilka godzin dodatkowej zabawy, ale spragnieni diablich łez powinni z radością przyjąć to rozszerzenie. Z drugiej jednak strony nie należy traktować zawarcia DLC z poprzedniczki jako czegoś niesamowitego. Czy edycja byłaby „definitywna”, gdyby wydawca nie zawarł wszystkich dodatków? Utrudnień i wystawiania umiejętności na próbę to nie koniec, ponieważ zachowano również tryb Blood Palace – survivalowe wspinanie się przez zapełnione wrogami piętra rzeczonego pałacu. Po zakończeniu kampanii warto wypróbować zwinność palców na padzie podczas mierzenia się z kolejnymi falami wroga.

[video-browser playlist="675657" suggest=""]

"DMC" - jak na remasterowaną edycję przystało - uległo odświeżeniu. Podbito rozdzielczość tekstur i zapewniono dodatkowe klatki animacji. Dynamicznie zmieniające się plansze, po których bohater z iście japońską i karkołomną beztroską eliminuje kolejnych przeciwników, potrafią zrobić wrażenie. Często podczas zabawy otoczenie będzie pływać, zmieniać pozycje, rozszczepiać się i zamykać - i chwała twórcom za takie fantazyjne podejście do tematu, jakże ożywiające zabawę. Trochę szkoda, że nie dopilnowano, aby ten wizualny przepych pozostał dobrze wykonany. Z niewyjaśnionych przyczyn praca kamery potrafi wywołać drżenie czy też krótkotrwałe skakanie obrazu. Jest to ewidentny błąd, który potrafi nieco popsuć frajdę podczas rozgrywki. Na szczęście nie ingerowano w genialnie dobraną ścieżkę dźwiękową skompilowaną z utworów kapel Combichrist czy Noisia. Industrialowe brzmienia idealnie wpisują się w wydarzenia na ekranie, zapewniając szybsze bicie serca i jakby pomagając w sprawniejszym wciskaniu guzików na padzie. Oczywiście przesadzam, ale osoba odpowiedzialna za soundtrack wykonała kawał porządnej roboty. "DMC" tak naprawdę stawia czoła jednemu potężnemu zarzutowi: wszystkie powyższe elementy widzieliśmy już w poprzedniej wersji i nie można oprzeć się wrażeniu, że poprzez małą liczbę zmian w stosunku do pierwowzoru "DMC: DE" jest po prostu wyciąganiem ręki po raz już zarobione pieniądze. Takiego odczucia trudno się pozbyć, a szkoda, bo "DmC Devil May Cry: Definitive Edition" nie jest grą złą, słabą czy niedorobioną. Wręcz przeciwnie – potrafi dostarczyć wielu przyjemnych chwil przed telewizorem. Niestety jest po prostu niemal kalką poprzedniczki. Czytaj również: Poznaliśmy datę premiery „Halo 5: Guardians” Edycja "Definitive" oferuje zatem wszystko, co oferowała wersja sprzed dwóch lat. Ot, spakowano w pudełko to samo, dołożono wszystkie dodatki, podpompowano nieco grafikę, dorzucono kilka trybów walki czy skórek dla postaci… i tyle. Osoby, które ograły już poprzednie wydanie "DMC", mogą w mojej ocenie sobie tę edycję darować. Nie znajdą tu zbyt wielu rzeczy, których już nie znają, a te nowe nie powalają z nóg. "Definitive Edition" jest przeznaczone w głównej mierze dla osób, które nie znają wersji niepoprawionej - im gra dostarczy sporo frajdy i zabawy. "DMC" to kawał naprawdę porządnie wykonanego oraz oprawionego slashera i jako taki świetnie się sprawdza. Jego największą słabością jest jednak podtytuł. "Definitive Edition" jest niestety tylko i wyłącznie nic niewnoszącym remasterem. PLUSY: + fajna, trzymająca klimat muzyka, + dynamicznie zmieniające się plansze, + rozbudowane i potężne kombosy, + dodatkowe tryby walki i challenge roomy. MINUSY: - błędy (szarpanie obrazu podczas obrotu kamer), - kalka poprzedniczki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj