Ekranizacja kontynuacji Lśnienia już na wejściu spotyka się z wielkimi oczekiwaniami zarówno fanów Kubricka, jak i czytelników Kinga. Jak wyszło? Przeczytajcie naszą recenzję.
Na wstępie wyjaśnijmy jedną kwestię. Doktor sen w reżyserii Mike’a Flanagana to kontynuacja filmowej wersji LśnieniaStanleya Kubricka, a nie bezpośrednia ekranizacja książki Kinga. W książce hotel spłonął, w filmie nie i jest istotną częścią drugiej odsłony, ale to chyba wszyscy fani wiedzą, więc już tego wątku rozwijać nie będę.
Danny Torrance (Ewan McGregor) nigdy nie otrząsnął się po tym, co wydarzyło się w Hotelu Overlook. Cały czas musi walczyć z demonami, które go nawiedzają. Jest w stanie je zagłuszyć tylko wtedy, gdy pije. Co oznacza, że pije bez przerwy. W tym samym czasie pewna sekta dowodzona przez Rose (Rebecca Ferguson) szuka dzieci posiadających w sobie magiczny blask i zabija je, by go przejąć. Jej następną ofiarą ma stać się Abra Stone, koleżanka Dannyego, z którą ten utrzymuje telepatyczną więź.
Moim zdaniem, obok pierwszej części To, Doktor sen jest jedną z najlepszych ekranizacji powieści Kinga. Co ciekawe, Flanaganowi udało się pozostać wiernym duchowi książki, a zarazem nawiązywać do tak znienawidzonej przez Kinga filmowej wersji Lśnienia. Zresztą reżyser nie ukrywa, że jest fanem obu wersji. Dlatego też nie odcina się od wizji Kubricka. Nie ignoruje tego, co wydarzyło się w filmie. Wprost przeciwnie, czerpie z niego garściami, ale interpretuje wydarzenia po swojemu. Dzięki temu widz dowiaduje się więcej o demonach, które tak targają Dannym i które były źródłem zguby dla jego ojca. Dopełnia całą historię, uzupełniając ją o wątki psychologicznie, których w poprzedniej części nie było - co tak bardzo denerwowało Kinga. Wracamy do pomieszczeń, które dobrze znamy. Hotel Overlook praktycznie się nie zestarzał i tym razem również odgrywa ważną rolę w fabule.
Film trwa ponad dwie godziny, ale dzięki świetnemu przeniesieniu książki na karty scenariusza praktycznie nie czuć upływu czasu. Co bardziej wybredni widzowie, znający dobrze pierwszą część, mogą się skarżyć, że pierwsze 30 minut to wprowadzenie w historię Danny'ego, opisujące to, co się wydarzyło w hotelu, oraz wyjaśniające, czym jest ten cały blask. Moim zdaniem jednak jest to potrzebne, by każdy mógł zrozumieć to, co później się dzieje na ekranie, a jest tego sporo. Flanagan nie chce niczego pominąć, starając się wycisnąć z książki, ile się da.
Do tego dochodzi świetna gra aktorska zarówno w przypadku charyzmatycznej i demonicznej w tym wydaniu Rebeki Ferguson, jak i będącego w świetnej formie aktorskiej Ewana McGregora. To na nich w głównej mierze spoczywa ciężar filmu i oboje bez problemu go unoszą.
Zauważyłem jednak, że zostałem trochę rozpuszczony przez takie filmy jak Irlandczyk czy Ant-man, w których twórcy posiłkowali się technologią komputerową i cyfrowo wstawili twarze niektórych aktorów, by wyglądali młodziej. Tego mi właśnie zabrakło w dziele Flanagana. Zatrudnienie aktorów z podobnymi rysami twarzy i ucharakteryzowanie ich tak, by wizualnie przypominali postaci z Lśnienia, nie wychodzi najlepiej. Zwłaszcza w scenie rozgrywającej się w hotelowym barze.
Doktor sen na samym początku został obarczony ogromnymi oczekiwaniami zarówno fanów filmu, jak i książki. I trzeba przyznać, że cała ekipa sprostała zadaniu. Dostajemy historię, która jest pełna emocji, dylematów psychologicznych i akcji. Nikt z kina raczej zawiedziony nie wyjdzie.