Bieżące odcinki mają wszystko to, co powinien posiadać dobry serial. Charyzmatyczny adwersarz na pierwszym planie, protagoniści stający do walki z wszechpotężnym złem, wątek miłosny, w który zaangażowani są sympatyczni bohaterowie oraz kilka sugestywnych scen akcji. Poza tym naziści, boginie śmierci, sceny grozy i piekielne intrygi. Fabuła jest rozpisana wręcz książkowo, niestety niewiele tutaj działa jak należy. W omawianych odcinkach na palcach jednej ręki można policzyć momenty, które spełniły swoją funkcję. Związane one były w dużej mierze z elementami charakterystycznymi dla konwencji horroru. Reszta przypomina niezbyt wyszukaną operę mydlaną. Cierpią na tym wątki dramatyczne, które zamiast być lokomotywą fabuły, pełnią funkcję zaporową. Na pierwszy plan Miasta Aniołów powracają wszyscy najważniejsi bohaterowie serialu. Mamy tu więc Magdę i jej poszczególne wcielenia, detektywa Vegę, wraz z siostrą Molly, oraz doktora Crafta. Ważną rolę w wydarzeniach odgrywa Maria i od niej właśnie zacznijmy omawianie tego, co działo się w dwóch ostatnich odsłonach. Czy możemy być usatysfakcjonowani sposobem, w jaki twórcy zagospodarowali tę charakterystyczną postać? Bohaterka związana jest z pogańskimi wierzeniami i kultem Santa Muerte, co samo w sobie jest interesującym punktem wyjścia. Niestety, potencjał ten rozmieniany jest na drobne i finalnie do niczego ciekawego nie prowadzi. Postać nie rozwija się, co więcej twórcy bardzo zachowawczo korzystają z motywów fantastycznych. Czemu po konfrontacji z Magdą zachowanie Marii nie ulega zmianie? Wciąż jakby nigdy nic pracuje u doktora Crafta, zdając sobie sprawę, że nowa kobieta lekarza to diablica we własnej osobie. Dodatkowo można odnieść wrażenie, że gra aktorska Adriany Barrazy przeszła lekki regres. Tak jakby artystka zdała sobie sprawę, że z tej postaci nic więcej już nie wyciśnie.
Showtime
Wątek Marii jest bezpośrednio powiązany z historią doktora Crafta. Niestety, tutaj również nie jest kolorowo. To, co pierwotnie zapowiadało się na całkiem ciekawą i złożoną historię, przerodziło się we wcześniej wspomnianą operę mydlaną. Pediatra porzuca żonę i wiąże się z atrakcyjną Niemką. Ta, niczym Alexis z Dynastii, zaczyna manipulować i intrygować, wynikiem czego lekarz znajduje się na jej smyczy. Mamy tutaj kilka wyświechtanych rozwiązań fabularnych, które sprowadzają się do długich dyskusji pomiędzy postaciami, próbującymi przeforsować swoje cele. Jednym słowem: nic ciekawego, ale światełko w tunelu stanowi końcówka 8. odcinka, kiedy to doktor Craft nie daje się zwieść demonicznej narzeczonej i podczas burzliwej konfrontacji wybiera Marię. Inna sprawa, że wątpliwości budzi fakt, iż lekarz nie jest przedstawiany już jako nazista, a człowiek walczący ze zbrodniczą ideologią. Początek serialu sugerował, że Craft będzie wojującym hitlerowcem, co w szerszej perspektywie stanowiło interesujący punkt wyjścia. Teraz jego poglądy stają się bardziej pacyfistyczne, co zubaża charakterologicznie tę postać. Z drugiej strony daje duże pole do popisu Magdzie, która będzie musiała się nieco nagimnastykować, żeby odpowiednio zmanipulować naiwnego lekarza. Niestety, diablica straciła całą swoją fabularną moc. Jej postać została ogołocona z tajemnicy. Nie intryguje, nie pociąga, nie bawi. Niby wszechmocna, ale praktycznie na każdym polu ponosi porażkę. Nie potrafi zmanipulować Crafta i Townsenda. Nie wszystko idzie po jej myśli również w kwestii meksykańskiego półświatka. Oczywiście można traktować jej postać jako symbol pewnej postawy życiowej związanej z sianiem chaosu. My widzimy w twarzach Alex, Elsy i Rio Magdę, a w rzeczywistości są to niezależne od siebie kobiety, których działania prowadzą do dekonstrukcji spokojnego społecznego status quo. Takie rozwiązanie byłoby bardzo interesujące, jednak twórcy co rusz je negują, nadając bohaterkom nadnaturalne zdolności. Widać to szczególnie w przypadku postaci Elsy i jej „syna”. Elementy grozy w sekwencji z udziałem Marii wypadają wzorowo – widać tutaj sznyt wypracowany w oryginalnym formacie. Co z tego jednak, jeśli takich motywów jest jak na lekarstwo. Nie stanowią one esencji opowieści, a jedynie lapidarne ozdobniki. To właśnie dzięki podobnym rozwiązaniom widać, że serial niewłaściwie stawia akcenty.
Showtime
Mamy tu więc do czynienia z miałką opowieścią, której nie ratuje ani strzelanina z końcówki ósmego odcinka, ani wątek złowrogich nazistów. Na uwagę zasługuje natomiast postać siostry Molly, ponieważ ona kryje jeszcze jakąś tajemnicę. Wciąż nie wiemy, po której stronie charyzmatyczna kaznodziejka się opowie. Czy jest aniołem zesłanym przez Boga? A może to farbowana lisica, która zwodzi głównego bohatera, odwracając jego uwagę od tego, co naprawdę ważne? Jest tutaj potencjał na ciekawy zwrot akcji, jednak istnieje też możliwość, że twórcy po raz kolejny zmarnują szansę na mniej szablonową opowieść. Mało prawdopodobne, żeby John Logan zdecydował się rozbić wątek miłosny, czyli fundament całej opowieści. Czy w relacji Molly – Tiago jesteśmy skazani na permanentne ochy i achy? Miejmy nadzieję, że nie. Miasto Aniołów dość płynnie przechodzi od czarnego kryminału do obyczajowego dramatu. Zauważmy, że sprawa morderstwa z pierwszych odcinków całkowicie znikła z naszego pola widzenia. Teraz gliniarze zajmują się nazistami, co samo w sobie nie jest złym rozwiązaniem, ale ciężko o wielkie emocje, jeśli tempo akcji pozostawia tak dużo do życzenia. Serial ogląda się od jednego mocnego uderzenia do kolejnego. Sęk w tym, że w omawianych odcinkach były dwa, może trzy tego typu sekwencje. To zbyt mało, żebyśmy mogli mówić o nowym Dom grozy jako o udanym projekcie. Serial jest już na ostatniej prostej i wciąż nie potrafi wzbić się ponad przeciętność.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj