Książka Małgorzaty Kalicińskiej i Vlada Millera pt. Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko to osobiste spojrzenie autorów na Koreę Południową. Przeczytajcie naszą recenzję.
Małgorzata Kalicińska jest pisarką znaną i lubianą, kojarzoną przede wszystkim z cyklem popularnych powieści obyczajowych, których akcja dzieje się na Mazurach. Na ich podstawie powstał znany serial telewizyjny Dom nad rozlewiskiem z Joanna Brodzik w roli głównej. Książka, którą dla was oceniamy, nie jest jednak powieścią obyczajowa (chociaż opisuje życie codzienne), nie jest też przewodnikiem. Jest zapisem kilkuletniej przygody autorki i jej życiowego partnera, Vlad Miller (będącego jednocześnie współautorem) z Koreą Południową, jej życiem codziennym, kulturą, kuchnią, osobliwościami i zagadkami.
Korea Południowa to kraj od Polski bardzo odległy, a jednocześnie w naszym życiu codziennym niemal wszechobecny. Telefony, telewizory, komputery, samochody, pralki i inne przedmioty użytkowe najróżniejszych koreańskich marek każdy z nas napotkał choć raz. Fascynacja koreańskim K-popem wśród młodego pokolenia jest coraz powszechniejsza, coraz częściej oglądamy koreańskie filmy i seriale. Mimo to o samych Koreańczykach, ich mentalności, kulturze i życiu codziennym wiemy niewiele. Przewodniki opisują kraj w sposób czysto informacyjny, blogi podróżnicze dają nam fragmentaryczny obraz kawałka kraju. Książka Małgorzaty Kalicińskiej i Vlada Millera Dom w Ulsan też nie jest „encyklopedią”, ale ma tę zaletę, że napisana jest z perspektywy ludzi, którzy mieszkali w Korei długo, żyli jej życiem codziennym i stopniowo oswajali dla siebie koreańską kulturę. Kulturę, która okazuje się w niektórych aspektach zadziwiająco podobna do naszej, a czasem jest tak inna, że aż trudna do zrozumienia. Co ważne, autorzy opisują kraj nie z perspektywy Seulu, ale miasta prowincjonalnego i przeciętnego. Ulsan, w którym współautor książki- Vlad Miller pracował niemal 11 lat jest miastem portowym podporządkowanym przemysłowi stoczniowemu. Turyści raczej tam nie bywają, a życie wyznaczane jest rytmem pracy zakładów przemysłowych.
Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko ma dwoje autorów. Vlad Miller jest inżynierem – jego spojrzenie na Koreę jest bardziej analityczne, chłodniejsze, zwraca uwagę na aspekty techniczne, zachwyca się infrastrukturą drogową czy osiągnięciami budowlanymi Koreańczyków. Opisuje pracę w przemyśle stoczniowym, który jest ważną częścią koreańskiej gospodarki i porównuje go z realiami naszego kraju. Pisze o kulturze pracy, o koreańskich kolegach, o stosunku współpracowników do obcokrajowców. O rzeczach, które go zadziwiły i o tych, które z chęcią przeniósłby na polski grunt. Małgorzata Kalicińska pisze więcej o codzienności. O wychowywaniu dzieci, o zakupach, o modzie, o jednosezonowych gwiazdkach K-popu. O słynnej urodzie Koreanek, która coraz częściej jest rezultatem wysoce rozwiniętego przemysłu kosmetycznego i chirurgii plastycznej i oczywiście o koreańskiej kuchni, jej smakach, tradycji i „kimchi”. I o tym, jak trudno jest czasem ugotować polski bigos.
Nie brakuje też opowieści typowo „turystycznych”. Park Miłości, plaże, górskie wycieczki, wizyta na błotnym festiwalu, na polu ryżowym – wszystko to, co robi się zwykle odwiedzając obcy kraj, dzięki barwnym i pełnym dygresji opisom pozwala jeszcze lepiej poznać mentalność mieszkańców tego niezwykłego państwa. Korea opisywana z perspektywy dwojga Polaków jawi się jako miejsce przyjazne, kolorowe i egzotyczne, ale warto zaznaczyć, że autorzy nie są wobec opisywanej rzeczywistości bezkrytyczni i opowiadają też o rzeczach dla Europejczyka dziwacznych lub nie do zaakceptowania.
Dom w Ulsan został wydany pod auspicjami National Geographic, nie dziwi więc ogromna liczba zdjęć w każdym rozdziale książki. Fotografie czynią lekturę zdecydowanie atrakcyjniejszą, tym bardziej, że całość wydana została na pięknym, kredowym papierze. Książka jest ciekawą lekturą dla tych, którzy interesują się wschodnią egzotyką bardziej „od kuchni” i fascynują ich nie tylko szeroko znane atrakcje turystyczne, ale i codzienność dalekiego „azjatyckiego tygrysa”.