Kolejna telewizyjna historia o superbohaterach. Tego właśnie świat potrzebuje. A co powiecie na opowieści o „superzerach”? Zainteresowani? Tak właśnie rozpoczyna się Doom Patrol – serialowa opowieść ze świata DC, jakiej jeszcze nie było.
Popularny kierowca rajdowy po wypadku samochodowym staje się czymś na kształt Blaszanego drwala z
Czarnoksiężnika z krainy Oz. Popularna aktorka pod wpływem dramatycznych wydarzeń na planie filmowym przemienia się w galaretowatą substancję. Crazy Jane ma sześćdziesiąt cztery osobowości (Kevin ze
Split może się schować), a pilot Larry po katastrofie lotniczej staje się dysponentem potężnej energii oraz oparzeń czwartego stopnia. Poharatani przez życie bohaterowie spotykają się w rezydencji tajemniczego Szefa. Tam próbują poradzić sobie z wewnętrznymi demonami i uczą się, jak kontrolować swoje moce. Muszą ciągle patrzeć przez ramię, bo na ich tropie znajduje się niebezpieczny złoczyńca. Kim on jest i co planuje, dowiemy się zapewne w kolejnych epizodach. Na razie skupiamy się na dekonstrukcji genezy superbohaterów.
Doom Patrol to serial, przy którym fani nieszablonowych rozwiązań będą mieli niezłą radochę. To jedna z tych produkcji, gdzie wszelkie zasady fabularne i narracyjne są perfidnie marginalizowane. Widzieliśmy to już wcześniej w Legionie. Tam zaskoczyły, dlaczego więc nie miałoby się to sprawdzić również w
Doom Patrol? O ile jednak w opowieści o bohaterze Marvela twórcy postawili na beztroską psychodelię, to tutaj mamy radosną przewrotność. Już sam kontekst jest bezbłędny. W opowieściach superbohaterskich obserwujemy zazwyczaj przemiany nieudaczników w herosów. W
Doom Patrol mamy odwrotną sytuację. Otóż nasi protagoniści ze szczytu spadają na dno. Żyjący w przepychu kierowca, doceniany pilot, sławna aktorka tracą wszystko, zamieniając się w niedoskonałe dziwadła.
Taki punkt wyjścia to powiew świeżości w skostniałym świecie superbohaterskich historii. Kontekst to jedno, realizacja to drugie. Czy
Doom Patrol sprawdza się jako pełnoprawny serial? Oczywiście trudno oceniać całość po odcinku pilotowym, jednak premierowa odsłona bardzo dobrze rokuje. Epizod działa zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i audiowizualnej oraz aktorskiej. Nie ma przestojów, brak jakichkolwiek chwil nudy. Twórcy prezentują nam genezę bohaterów przy użyciu retrospekcji. Za jednym razem nie dowiadujemy się jednak wszystkiego. Aby poznać poszczególne postacie, musimy zrozumieć istotę ich mocy. Zdolności członków Doom Patrolu są zarówno ich przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Kłania się tutaj opowieść o Frankensteinie, do której z resztą serial dość czytelnie nawiązuje w kilku miejscach.
Punktem kulminacyjnym pilota
Doom Patrol jest moment, w którym moce bohaterów wymykają się spod kontroli. W pobliskim miasteczku dochodzi do osobliwych incydentów. Dziwaczność sięga zenitu. Radocha z groteskowości wydarzeń ekranowych jest tak duża, że widz zapomina o karykaturalności sytuacji, które ogląda. Jeśli
Doom Patrol utrzyma tę konwencję do końca, to będziemy mogli mówić o pełnym sukcesie. Na korzyść serialu działa również wyśmienita oprawa techniczna. Muzyka, zdjęcia i kolorystyka budują niesamowity klimat. Trochę retro, trochę futuro, trochę
Watchmen od
Zack Snyder. Ogląda się to naprawdę dobrze, zwłaszcza że warstwa aktorska również stoi na wysokim poziomie. Po raz kolejny
Brendan Fraser zalicza świetny występ. Portretuje on Cliffa Steele'a w retrospekcjach oraz podkłada on głos jego późniejszej inkarnacji Robotmanowi (postać ta jest fizycznie grana przez
Riley Shanahan). Cieszy także powrót
Timothy Dalton na mały ekran. To on wciela się w przywódcę składu - poruszającego się na wózku inwalidzkim Szefa.
Pierwszy odcinek
Doom Patrol zapowiada kawał dobrej rozrywki. Serial wyraźnie stara się odróżnić od superbohaterskiej estetyki obowiązującej we współczesnej popkulturze. Premierowa odsłona jest dobrym prognostykiem tego, co może nastąpić. Serial ma szansę być dla DC tym, czym Legion dla Marvela. Oba uniwersa posiadają miejsce dla konwencji wszelkiego typu. Możliwości są nieograniczone, a ich realizacja zależy od odwagi twórców i telewizyjnych decydentów.
Doom Patrol nie musi być tak ambitną produkcją jak
Legion, aby osiągnąć sukces artystyczny. Wystarczy podejść do tematu rozrywki w mniej szablonowy sposób, a klisze i schematy fabularne wyrzucić do kosza. Dziwaczności nigdy za wiele - krzyczy do nas pilot serialu. Dzięki temu, pojawiające się tu i ówdzie banały nie rażą aż tak bardzo.
Ostatnimi czasy wiele produkcji stara się dekonstruować opowieści superbohaterskie.
Doom patrol wpisuje się w tę tendencję, ale w odróżnieniu od kilku nieudanych projektów, tym razem jest szansa na sukces. Przed serialem jeszcze długa droga do satysfakcjonującego zwieńczenia, niemniej jest on pozycją obowiązkową dla każdego fana unikatowych form. Zdecydowanie warto oglądać!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h