Do zakończenia 2. sezonu Doom Patrol pozostały ledwie dwa odcinki - na tym etapie historii każdy widz ma już prawo oczekiwać jednoznacznego dobijania do zasadniczych konkluzji i ustawiania fundamentów pod ostateczne starcia dobra ze złem. Tymczasem w serialu DC Universe Robotman klnie jak szewc, mijając stado krów, Rita wlewa w siebie skrzynkę piwa, a część z bohaterów ogarnia głupawka, która koniec końców wiedzie ich w stronę świata człowieko-mrówko-landrynko-fanatyków znanych jako Skanty. Jeśli czujesz, że w natłoku tych wolt fabularnych naprawdę ciężko się odnaleźć, to na pewno nie jesteś sam; scenarzyści raz jeszcze zdecydowali się na narracyjny skok w bok, mając w głębokim poważaniu wszelkie zasady rządzące światem telewizyjnym czy komfort widza. Dumb Patrol to groteska w jej najczystszej postaci, na którą nie sposób złorzeczyć. Rzucajcie kamieniem, jeśli nie uwiodły Was takie zabiegi, jak wideo instruktażowe na temat Skantów czy przebijanie czwartej ściany związane z dorabianiem przez Pana Nikt w kreskówkach, podrasowane jeszcze przez widoczną na ekranie reklamę animacji Harley Quinn. Co tu się, do licha, wyrabia? Odpowiedź na to pytanie ma znaczenie drugorzędne. Absurd w Doom Patrol zatriumfował po raz kolejny, owocując jednym z najzabawniejszych odcinków w całej historii tej produkcji.  W ostatniej odsłonie serii dominuje motyw wędrówek, przy czym tylko niektóre z nich są związane z pogłębianiem emocjonalnego położenia postaci. Najistotniejsze z punktu widzenia zasadniczej osi fabularnej stają się kosmiczne wojaże Szefa, który poznaje okrutną prawdę w kwestii obecności Candlemakera w życiu skrzętnie w tym odcinku ukrytej Dorothy. Niles jest coraz bardziej rozdarty pomiędzy dbaniem o szczęście własnej córki a powstrzymaniem majaczącego gdzieś na horyzoncie zła; podsumowująca opowieść scena, w której podpisuje wyrok śmierci na Spinner, chwyta za gardło. Twórcy zdawali sobie sprawę z mocy sprawczej tej sekwencji do tego stopnia, że pozostałe elementy fabuły rozpisali pod dyktando totalnej groteski. I tak Vic, Roni, Larry i Miranda, dosłownie i w przenośni krocząc w oparach absurdu, docierają do rzeczywistości rządzonej przez Skanty z ich Królową na czele. Wprowadzenie tych mikroskopijnych istot, nieustannie podsuwających bohaterom złe pomysły, jest fabularnym strzałem w 10-tkę; teoretycznie cały wątek wydaje się wyrwany z narracyjnego kontekstu, jednak sposób, w jaki protagoniści radzą sobie z miniaturowymi nikczemnikami, zasługuje na pełne słowa uznania. Podróże czekają też na wracającego z orbity Cliffa, przemierzającego amerykańską prowincję niczym przetrącony, swobodny jeździec, a także na Ritę, która przygotowując się do roli najpierw rozprawia o traumach z dzieciństwa, by później raz jeszcze spróbować swoich sił w walce ze złem. Dodajcie do tego wszystkiego powroty Kiplinga i w połowie pomalowanego na biało Łowcę Bród czy Roni kradnącą Skantom ich galaretkę, a zdacie sobie sprawę, że przez bite 45 minut byliście w zupełnie innym świecie, nie wiedząc nawet, dlaczego wciąż się uśmiechacie. 
Źródło: DC Universe
+4 więcej
Dzieje się więc sporo; choć zdecydowana większość wątków została rozpisana na humorystyczną modłę, to twórcom zależało jednak także na tym, by widza poruszyć. Widać to nie tylko w historii Cauldera, ale również w Cliffie spotykającym w Doom Manor swoją córkę, która trzyma w dłoni kasetę stanowiącą dowód na okrutne działania Szefa w przeszłości. Co może najważniejsze, aspekt emocjonalny fabuły nie został przesłonięty nawet wtedy, gdy scenarzyści, nazwijmy rzeczy po imieniu, systematycznie zamieniali kolejnych bohaterów w bandę półgłówków. Gdzieś na najgłębszym poziomie możemy dojść do wniosku, że Dumb Patrol paradoksalnie stał się następnym etapem psychologicznej ewolucji protagonistów, którzy w swojej podróży ku normalności tym razem - przynajmniej w niektórych przypadkach - poszli na skróty. Być może oddalili w ten sposób własny finał terapii, lecz odbyło się to z ogromnym pożytkiem dla samego odbiorcy ich przygód. Trzeba też podkreślić, że właściwie tydzień w tydzień scenarzyści nie boją się eksperymentować, dzieląc bohaterów na coraz to nowsze grupy. Te zabiegi tylko potęgują wrażenie, że protagoniści potrzebują siebie nawzajem do utrzymywania się na powierzchni, przewrotnie przy tym się dopełniając. Jest coś ożywczego w tym, że do takich konkluzji docieramy po seansie odcinka, który z natury rzeczy zamienił się w surrealistyczną jazdę bez trzymanki. Zwróciliście uwagę na to, że Robotman maszeruje na tle billboardu, na którym znajduje się reklama poczytnej książki My Side? No cóż, jej autorem jest znany z 1. sezonu Animal Vegetable Mineral Man, obecnie przedstawiający się jako... Denise. Oto Doom Patrol w całym swoim majestacie - jedyny taki ekranowy dopalacz.  W miarę upływu czasu coraz częściej łapię się na tym, że oglądając kolejne odcinki produkcji DC Universe, nie skupiam się na tym, "co" twórcy zrobią, ale "jak" to zrobią. Nie jestem pewien, czy to uczciwe podejście z punktu widzenia recenzenta, jednak tak zaserwowana historia po prostu mnie oczarowała - mogę się nią delektować niczym mały dzieciak. Autorzy serialu już dawno dotarli do rejonów konwencji superbohaterskiej, w której przed nimi nie był jeszcze nikt inny. Sami wytyczają tu i umiejętnie przesuwają następne granice, budując własne poletko w telewizyjnej rzeczywistości postaci większych niż życie. Dumb Patrol to bezdyskusyjne zwycięstwo wyobraźni i inwencji twórczej, wyrwana z fabularnego kontekstu groteska zaklęta w ekranowym korowodzie dziwadeł. Jeśli tak dalej pójdzie, światowy rynek alkoholu może się już niebawem załamać. Kto będzie bowiem potrzebował chwil upojenia przy szklance lub kieliszku, jeśli na złe dni mamy dziś receptę w postaci mózgotrzepów z Doom Manor? 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj