Niestety pandemia koronawirusa sprawiła, że nawet Doom Patrol miał olbrzymie kłopoty z właściwym podejściem do lądowania w swoim 2. sezonie. Właśnie zakończona odsłona serii została skrócona o jeden odcinek, więc siłą rzeczy jako finał opowieści podano nam to, co było zaledwie do niego wstępem. Owszem, Wax Patrol to historia przenosząca groteskowo-uczuciowy świat bohaterów na jeszcze inny poziom, jednak po seansie w widzu zostanie przede wszystkim coraz bardziej narastające uczucie niedosytu. 2. sezon kończy się więc przejmującym, lecz mimo wszystko nadal nieco wymuszonym cliffhangerem: Dorothy dopiero rozpoczyna decydujące starcie z Candlemakerem, a Szef w ekspresowym tempie musi pogodzić się z mentalnym wyzwoleniem córki. Nieco więcej miejsca w ostatnim odcinku poświęcono Podziemiu i historii Mirandy; szkoda, że ten świetnie rozpisany wątek pączkuje bez jednoznacznej kulminacji. Jestem niemal przekonany, że nie tylko ja czuję się teraz skonsternowany; z jednej strony do czasu premiery kolejnej odsłony serii będę miał w pamięci takie smaczki jak kopiącego tyłek Robotmana Jezusa, z drugiej zaś świadomość, że przynajmniej niektóre elementy historii zostały albo przeciągnięte (na tym polu twórców można jeszcze wybronić), albo w sztuczny sposób spłaszczone (wciąż zastanawiam się nad sensem tak usilnego akcentowania relacji Cyborga i Roni, która koniec końców okazała się narracyjną ślepą uliczką). Doom Patrol bywa postrzegany jako triumf twórczej wyobraźni; gorzej tylko, że teraz my musimy sobie wyobrażać, co by było, gdyby?...  Nie zrozumcie mnie źle: nie zamierzam prowadzić odpowiedzialnych za produkcję na szafot z powodu tego, że pokonała ich siła wyższa, nawet jeśli relatywnie późno podzielili się oni informacją o konieczności skrócenia opowieści. Wręcz przeciwnie - wiem, że próbowali wycisnąć z tej historii najwięcej, jak tylko się dało. W Wax Patrol otrzymaliśmy więc pierwszorzędny mariaż absurdu z osobistymi dramatami, doskonale poszerzony przez zwariowane twory wyobraźni protagonistów, fantastycznie okraszony retrospekcjami z życia Mirandy. Nie zmienia to faktu, że bohaterowie zostali wrzuceni w wir zasadniczych dla osi fabularnej wydarzeń w przyspieszonym tempie, jakby tak mozolnie budowane wątki psychologiczne można było bez trudu przerwać i sprowadzić do wspólnego mianownika. Zwróćcie uwagę, że kilkuodcinkowa saga miłosna Vica kończy się wyrwaniem go z łóżka, a Robotman tylko przez chwilę zastanawia się, czy ślub córki jest ważniejszy niż ratowanie świata przed zagładą. W zamyśle twórców członkowie Doom Patrol mieli najwidoczniej doskoczyć do kolejnego etapu własnych terapii, konfrontując się z wyimaginowanymi uosobieniami dawnych przeżyć. Sęk w tym, że te ostatnie nie mogły na ekranie dostatecznie wybrzmieć - najzwyczajniej w świecie nie starczyło czasu na ich staranną ekspozycję. Wszystkie wątki poboczne zostały podporządkowane opowieści o zmagającej się z Candlemakerem Dorothy i wyjaśnieniu pozycji, którą Miranda ma w Podziemiu. Gdzieś na fundamentalnym dla oceny całego sezonu poziomie liczy się teraz to, który z tych dwóch aspektów zapamiętamy w pierwszej kolejności. 
fot. materiały prasowe
Nazwijmy rzeczy po imieniu: na dziś dzień nie sposób uczciwie ocenić konfrontację małej Spinner z demonem tkwiącym w jej umyśle. Ten aspekt fabuły nie został poprowadzony do końca, nie wiemy nawet, dokąd ostatecznie zaprowadzi i jak wpłynie na relację Szefa ze swoją latoroślą. Znacznie bliżej podsumowania znajduje się obecnie wątek Jane, Mirandy i Kay; kilka tygodni temu wyciągnięto go niczym królika z kapelusza, przy czym z każdym kolejnym odcinkiem wciągał mocniej i mocniej. Jest coś niebywale przejmującego w postawie Szalonej Jane, która do innych uczestników orgii wykrzykuje prawdę o potężnej sile oddziaływania: to, co nazywają oni "miłością" i "wolnością", jest w rzeczywistości zakamuflowaną potrzebą kontroli. Słowa te, osadzone jeszcze w kontekście dobrze nakreślonej rewolucji obyczajowej przełomu lat 60. i 70., mają w sobie ogromną moc sprawczą, doskonale rezonującą w tragedii Kay z jej dzieciństwa. Jeśli do tak poruszającej opowieści dodacie stepującą Ritę, klnącego Jezusa czy walczącego z Cyborgiem kowboja, z większą nadzieją będziecie spoglądać w stronę 3. sezonu. Jeśli zaś po seansie skupicie się głównie na tym, co z ostatniego odcinka zostało wykrojone, znajdziecie powody do narzekań. Nie starajmy się jednak udawać, że nasze apetyty nie były naprawdę rozbudzone, a aspiracje twórców, jak wszystko na to wskazuje, znacznie większe.  Doom Patrol wciąż gra w swojej własnej lidze, jeśli chodzi o gatunek superbohaterski: pomysł na ekspozycję tych zwariowanych herosów jest realizowany konsekwentnie i potrafi zaowocować takimi perełkami jak wyemitowane kilka tygodni temu Dumb Patrol. Po 24 odcinkach każdy kolejny wciąż wydaje się ożywczym tchnieniem w ekranowym świecie trykociarzy; jak do tej pory największym problemem stała się konfrontacja twórców z rzeczywistością, co tak symbolicznie i przewrotnie zostało zaklęte w słowach Cliffa skierowanych do Jezusa. Opowieść nieustannie skrywa w sobie olbrzymi potencjał - widać to najlepiej na przykładzie wątku Szalonej Jane czy w tajemniczych motywacjach, które popychają do działania Candlemakera. Bardzo żałuję, że scenarzyści musieli zmierzyć się z jakże banalnym "coś za coś", musząc w finałowych odsłonach serii eksponować jedne wątki kosztem pozostałych. Być może wiedzieli, czy na 3. sezon faktycznie dano już zielone światło. Widzowie tej wiedzy dziś jeszcze nie mają, co absolutnie nie zmienia faktu, że ewentualna kasacja produkcji byłaby ruchem absolutnie niezrozumiałym. Zdążyliśmy zadomowić się w Doom Manor na dobre; każdy z nas albo zostawił tu swoją cząstkę, albo odkrył fragment prawdy o sobie samym. Cudowna sztuczka: największym naszym lękiem jest dziś to, że możemy już nigdy nie obserwować lęków Cliffa, Rity i spółki. Teraz pozostaje tylko pomyśleć życzenie... 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj