Finałowy tom Doom Patrolu prezentuje nam coś na kształt dziwacznego happy endu. Czy Grant Morrison zakończył swoją surrealistyczną opowieść z przytupem? Czas na ocenę ostatniej części.
Doom Patrol Granta Morrisona kończy swoje przygody i dociera do mety. Oczywiście w ciągu następnych lat zespół pojawiał się w innych inkarnacjach i prowadzony był przez różnych autorów, ale nie da się ukryć, że to komiksy stworzone przez Morrisona są najważniejsze dla marki Doom Patrolu.
Finałowe rozstrzygnięcia przedstawiają walkę zespołu z niejakim Świecarzem. Demon ten jest wytworem wyobraźni Dorothy Spinner, która potrafi materializować wszystko, co sobie wymyśli. Młody umysł podatny na wszelkiego rodzaju koszmary tworzy potwora posiadającego olbrzymią moc. To najpotężniejszy z przeciwników, z którymi przyszło się zmierzyć Doom Patrolowi. Powracając pamięcią do wcześniejszych perypetii zespołu, trudno przypomnieć sobie złoczyńcę, który tak bardzo napsułby krwi członkom drużyny. Protagoniści odnoszą sukces, ale ekipa zostaje zdziesiątkowana. Nie ma już Doom Patrolu – bohaterowie albo zostają rozproszeni, albo tracą życie. Jedynie Robot Man wciąż tkwi na posterunku, nie potrafiąc pogodzić się z losem przyjaciół. Cliff ze znamienną dla siebie bezkompromisowością znów rzuca się w objęcia absurdu i surrealizmu, żeby uratować najbliższych.
W finałowym tomie Doom Patrolu ma miejsce rzecz, absolutnie bez precedensu. Okazuje się bowiem, że Szef – człowiek, który stworzył zespół i przez długi czas był jego mentorem, to czystej krwi złoczyńca i mistrz zła. Niles Caulder manipulował członkami zespołu. Narażał ich życie dla zwykłej ciekawości, generował zagrożenia dla czystej rozrywki. Uważni czytelnicy z pewnością dostrzegli wcześniej dziwaczne zachowania Szefa. Sugerowały one, że delikatnie rzecz biorąc, gość nie należy do najsympatyczniejszych ludzi na świecie. Jego postać nijak się ma do serialowego odpowiednika portretowanego przez Timothy’ego Daltona. Finalnie Szef po raz kolejny zdradza Cliffa, jednak szybko staje się ofiarą własnych knowań. Rozwiązanie Morrisona w kwestii Szefa zaskakuje, ponieważ nie ma żadnego drugiego dna. Żadna siła nie opętała naukowca. Nikt przejął kontroli nad jego umysłem. Ostoja Doom Patrolu od zawsze był szaleńcem, którego cel stanowiło zniszczenie świata. Taki kierunek fabularny doskonale pasuje do Doom Patrolu, gdzie na każdym kroku czeka na nas zwrot akcji będący w kontraście do tradycyjnych superbohaterskich treści.
Mimo takich smaczków, pod względem fabularnym tom 3 prezentuje się nieco gorzej niż poprzednie wydania. Widać, że w końcówce opowieści Morrison korzystał ze sprawdzonych motywów. Autorowi zależało bardziej na skonkludowaniu opowieści, niż poszerzaniu jej o kolejne szalone wytwory swojej wyobraźni. Wątek przewodni koncentruje się już tylko na walce ze Świecarzem, która w dużej mierze polega na pogoni i ucieczce. Zanim jednak dochodzi do finałowej konfrontacji, Morrison popuszcza cugle w surrealistycznych formach pokazujących metamorfozę Rebisa i podróż po umyśle Cliffa. Nie są to jednak rzeczy mające większy wpływ na opowieść oraz mitologię Doom Patrolu. Morrison koncentruje się na konwencji, traktując nieco po macoszemu treść. W miejsce ciekawych wątków dostajemy więc czystą abstrakcję. Miłą dla oka, jednak fabularnie dość pustą.
Na uwagę zasługuje natomiast otwierający komiks wątek Pana Nikt. Dziwaczny bohater startuje w wyborach prezydenckich, a jego program można scharakteryzować pokrótce słowami: „nic dla nikogo”. Amerykańskie władze postanawiają zneutralizować zagrożenie, które mimo absurdalności głoszonych poglądów, przyciąga coraz większą liczbę obywateli. Doom Patrol musi opowiedzieć się po stronie swojego dawnego przeciwnika. Rozdział z Panem Nikt ma prześmiewczy, satyryczny charakter. Widać, że Morrison chciał skomentować sytuację polityczną w Ameryce i absurd walki o głosy wyborców. Wyszło mu to całkiem nieźle, wynikiem czego otwierający komiks segment doskonale wpisuje się w stylistykę Doom Patrolu.
Warto też napisać kilka słów o dwóch dygresjach, które znajdują się w trzecim tomie wydanego przez Egmont Doom Patrolu. W pierwszej z nich Morrison nawiązuje stylem do klasycznych opowieści o zespole, które wydawane były w latach 60. Dość prosta fabuła przedstawia zmagania ekipy (w którego skład wchodziła wówczas również Elastic Girl) z potężnym złoczyńcą. Historia, mimo że prosta, posiada intrygujący zwrot akcji, dzięki czemu czyta ją się z dużym zaciekawieniem. Zamykający opowieść komiks to już czysta parodia Marvela, a ściślej rzecz biorąc drużyny mutantów: X-Force. Doom Force to ekipa dowodzona przez dorosłą Dorothy Spinner. W skład zespołu wchodzą między innymi: osobnik przypominający Wolverine’a (zamiast szponów sztućce), ludzka góra i bohater, którego płacz ma destrukcyjną moc. Drużyna staje do walki za absurdalnym zagrożeniem, a finał zmagań to już czyste kuriozum. Morrison sprzedaje celne kuksańce niezbyt mądrym komiksowym formom, a smaczku całości nadaje fakt, że nad tym one-shotem pracowało aż dziesięciu rysowników.
Finałowy tom Doom Patrolu jest najsłabszy z trzech wydanych w Polsce, ale to i tak przednia zabawa. Dobrze, że Grant Morrison skonkludował opowieść, ale mógł poświęcić nieco więcej miejsca na rozbudowę świata. Nic jednak straconego. Na ekranach telewizorów zadebiutował właśnie 2. sezon świetnego serialu opartego na komiksach o Doom Patrol. Centralną postacią opowieści będzie tym razem Dorothy Spinner, a w szranki z Robot Manem i pozostałymi stanie Świecarz we własnej osobie. Czy produkcja telewizyjna wypełni braki, które pojawiły się w finale komiksowego Doom Patrolu?