Raylan kontra Boyd. To było oczywiście do przewidzenia, przecież napięcie między tą dwójką bohaterów jest motorem napędowym całej serii. Zawsze jednak jakimś cudem ten drugi potrafił wyjść z opresji i nadal prowadzić swoją przestępczą działalność, a Raylan pomimo ciągłego siedzenia mu na ogonie wciąż miał ważniejsze rzeczy do roboty. Teraz to się zmieni – bohater załatwił wszystkie sprawy, które trzymały go w Kentucky, została mu więc tylko jedna, ostatnia misja: dorwać Boyda.

Zastanawiam się tylko, czy potrzebowaliśmy aż tak długiego wprowadzenia do finałowej odsłony, ponieważ piąty sezon jest najzwyczajniej w świecie słaby, chyba najsłabszy w historii całego serialu. Rodzina Crowe’ów może i zapowiadała się interesująco, reprezentowała ją całkiem ciekawa grupa indywiduów, ale ostatecznie wszyscy byli jedynie irytujący, a dość wątpliwy honor rodziny ratował tylko Daryl w przyzwoitej interpretacji Michaela Rapaporta. Niby wszystko to, co zobaczyliśmy w piątej serii – odsiadka Avy, interesy Boyda w Meksyku i jego relacje z Duffym – sprowadza się właśnie do postaci Crowdera, jednak poprowadzone zostało to bez polotu, klimatu i humoru, a te elementy są niesamowicie ważne w Justified.

Ciekawe jest jednak to, co w piątej serii dzieje się z samym Raylanem. Cały czas jest daleko od Winony, ma coraz większe problemy z Artem, który dowiedział się o jego związku ze śmiercią Nicky’ego Augustine’a. Nasz bohater nie sypie już żartami na lewo i prawo, nie strzela bez zastanowienia, a pracę zaczyna traktować śmiertelnie poważnie. Gdy patrzy po raz ostatni w oczy Daryla, widać, że życie przestał już traktować jak zabawę.

[video-browser playlist="635122" suggest=""]

Szkoda tylko, że takich rzeczy trzeba się doszukiwać, dopowiadać je sobie. Brak rozwoju głównego bohatera to nadal (poza paroma minusami piątego sezonu) największa bolączka Justified. Oczywiście wszyscy lubią Raylana, ale twórcy mogliby się pokusić o pogłębienie jego relacji z Winoną, Boydem czy Artem. Wcześniej na tym polu dobrze prezentowały się relacje bohatera z Arlo, ale po jego śmierci pozostała dziura, którą trudno zapełnić. Zresztą ciekawe też, czy zachowanie Raylana wynika z wydarzeń z poprzedniej serii, czy zwyczajnie twórcy dopasowali je do aktualnej sytuacji. Przydałoby się połączyć te kropki. Nie chodzi o łopatologiczność, ale o podrzucenie przez twórców kości, którą można by było pogryźć już po zakończeniu seansu. Wydaje mi się, że nigdy nie jest na to za późno, aczkolwiek ostatni sezon na pewno pozostawi ogromny niedosyt w tej kwestii.

Finał piątej serii uniknął wpadek z poprzednich odcinków – nie mamy już nudnych bohaterów, bo większość z nich nie żyje, a reszta nie jest wciskana na siłę jak grupa czarnoskórych dilerów, macho/szeryf/pijak czy… Dewey Crowe, którego uwielbiam, ale w małych ilościach. Skupiamy się na Boydzie, Raylanie i Darylu, czyli na tym, co nas najbardziej interesuje. Zresztą twórcy sami pokazali w finale, że rodzina Crowe’ów przestała ich interesować, bo przecież nie zaproponowali jej żadnego zakończenia – Kendall w ostatniej scenie nadal siedzi w areszcie, Wendy zostaje nad zwłokami swojego brata i w sumie nie wiadomo, co się dalej z nimi stanie. Ale kogo to obchodzi?

Ostatni sezon będzie rozliczeniem ze wszystkim, co widzieliśmy do tej pory. Wiemy też pewnie, jak to się skończy – Raylan zamknie rozdział pod tytułem "Hrabstwo Harlan" i wróci na Florydę. A może jednak historia potoczy się inaczej? Boyd sam w sobie nie jest groźnym przeciwnikiem – zresztą nie sądzę, by był w stanie zabić Raylana. Ale za plecami ma potężnych partnerów, jak Wynn Duffy i Katherine Hale. Ostatnia seria może się okazać bardzo emocjonująca, chociaż mam oczywiście swoje obawy, szczególnie po tej odsłonie. Ale to przecież będzie nasza ostatnia podróż do Lexington i okolic, więc szkoda by było się w nią nie udać. Do zobaczenia za rok.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj