Każdy z nas ma czasem ochotę obejrzeć film łatwy, lekki i przyjemny, który zapewni dobrą rozrywkę. Szczególnie często w takich wypadkach sięgamy po komedie sensacyjne. Pościgi, strzelaniny oraz bohaterowie, których umiejętności strzeleckie dorównują poczuciu humoru są w stanie przyjemnie oderwać nas od rzeczywistości. Przeważnie przy takich okazjach wraca się do filmów z lat 90., takich jak seria „Zabójcza broń”.
[image-browser playlist="602685" suggest=""]©2012 Monolith Films. All Rights Reserved.
„Dorwać gringo” jeszcze zanim pojawił się w kinach, powodował wiele emocji, a to za sprawą odtwórcy głównej roli. Od czasu „Czego pragną kobiety”, Mel Gibson nie pojawiał się w komediach. Jeśli nie liczyć dramatu „Furia”, to generalnie aktor ten nie grywał w produkcjach sensacyjnych. Wybierał znacznie bardziej dramatyczne tematy, a także z lepszym lub gorszym skutkiem próbował swoich sił w reżyserowaniu. Fani Gibsona z pewnością będą usatysfakcjonowani, gdyż w „Dorwać gringo” aktor powraca na ekrany i to w głównej roli.
Tytułowy gringo może powiedzieć o sobie, że jest wyjątkowym pechowcem. Zostaje złapany przez policję, traci ukradzione z wielkim trudem pieniądze i trafia do meksykańskiego aresztu, a następnie do więzienia El Pueblito. Jest to bardzo specyficzny zakład karny. Nasz bohater określa go mianem „centrum handlowego”. Niestety, całość bardziej przypomina slumsy. Więźniowie cieszą się dużą swobodą, mogą korzystać z takich dobrodziejstw jak sklepy, salony tatuażu, czy miejsca, gdzie za odpowiednią opłatą można wstrzyknąć sobie heroinę. Są nawet szkoły i szpitale. Oczywiście, panuje ustalony porządek, jednak jest on jedynie wypadkową panujących wśród więźniów wewnętrznych układów i zależności. Strażnicy mają niewiele do gadania. Właśnie w tym okrutnym świecie musi odnaleźć się nasz gringo. Dzięki swojemu sprytowi, bardzo szybko się tu zadomawia, zawiera nowe przyjaźnie, a także robi sobie wrogów. Akcja filmu nie ogranicza się jednak do El Pueblito, gdyż poza więziennymi murami trwa polowanie na pieniądze głównego bohatera.
[image-browser playlist="602686" suggest=""]©2012 Monolith Films. All Rights Reserved.
Przez pierwszą część filmu narracja opowieści prowadzona jest w pierwszej osobie, co daje nam możliwość cieszenia się tekstami, którymi Driver komentuje rzeczywistość. Może nie sprawiają one, że sala pęka ze śmiechu, niemniej dodają całości przyjemnego smaczku.
„Dorwać gringo” niczym nie zaskakuje, akcja przebiega w sposób bardzo sztampowy i przewidywalny. Koniec jesteśmy w stanie przewidzieć niemal od połowy produkcji. Reżyser nie podejmuje z widzem żadnej gry, od początku jest jasne, kto jest dobry, kto zły, a kto zginie. Brak pościgów i strzelanin z pewnością nie satysfakcjonuje. Napięcie budowane jest na zasadzie „zdążą czy nie zdążą”. Pamiętajmy jednak, że umieszczenie akcji za murami więzienia niesie ze sobą pewne ograniczenia.
Skoro już o więzieniu mowa, to świat za kratami ukazany został z dużą starannością i dbałością o szczegóły. Zastrzeżenia może budzić co najwyżej wątek szpitalny, ale jeśli ktoś będzie miał wątpliwości, to można poszukać paru artykułów odnośnie meksykańskich więzień i wtedy nie będzie to aż tak nieprawdopodobne. Scenografia i charakteryzacja sprawiają, że widz bardzo łatwo wsiąknie w ten więzienny świat. Wrażenia wizualne dodatkowo potęgowane są przez zastosowanie filtrów, które nadają ujęciom delikatne zabarwienie sepii, co bardzo podkreśla pustynny charakter otoczenia.
[image-browser playlist="602687" suggest=""]©2012 Monolith Films. All Rights Reserved.
Adrian Grunberg to debiutujący reżyser. Do tej pory z kinem łączyła go jedynie rola w „Człowieku w ogniu”. Po obejrzeniu „Dorwać gringo” można powiedzieć o nim jedynie tyle, że jest bardzo dobrym rzemieślnikiem. Nie wymyślił nic nowego, pokornie podążał ścieżkami wytyczonymi przez gatunek i specyfikę filmu tworzonego od A do Z dla jednej osoby. Myślę jednak, że zrobił to w sposób najlepszy z możliwych. Historię opowiedział bardzo zręcznie, w trakcie filmu, mimo miałkości fabuły, nie można było narzekać na nudę.
Podejrzewam, że podczas oglądania „Dorwać gringo”nikt nie będzie miał wątpliwości, czy wybrał się na film z Melem Gibsonem. Fakt, że obraz został stworzony pod jedną osobę jest oczywisty. Niemniej zrobiono to w sposób możliwie inteligentny, bez dublowania bohaterów, z którymi kojarzymy Gibsona. Aczkolwiek miejscami trudno oprzeć się wrażeniu, że patrzymy na Mavericka czy Martina Riggsa z „Zabójczej broni”.
Wszyscy, w tym i aktorzy, poddają się upływowi czasu. Zestarzał się również i Mel Gibson. Jednak paradoksalnie zadziałało to bardzo na jego korzyść. Ktoś powiedział kiedyś, że „Mel Gibson to aktor, który ma cierpienie wypisane na twarzy”. Każdy, kto oglądał choć jeden film z tym aktorem, zwłaszcza z lat 90., z pewnością przyzna rację. Być może dlatego z takim zaciekawieniem śledzimy jego bardziej brutalne wcielenia, jak chociażby to z „Furii”. Gringo ma w sobie odpowiednią ilość testosteronu, jest ironiczny, wyrachowany, a swoich wrogów morduje z zimną krwią.
[image-browser playlist="602688" suggest=""]©2012 Monolith Films. All Rights Reserved.
Niestety na efekty tego, że Gibson jest jednym ze scenarzystów „Dorwać gringo” nie trzeba długo czekać. Bohater nie jest zły do szpiku kości. Jego okrucieństwo i niechlubna profesja są nieco złagodzone przez wątek przyjaźni z małym chłopcem. Oprócz tego mamy motyw matki, która dobrowolnie skazuje się na tortury w obronie dziecka. Przy scenie w szpitalu ciężko nie łapać się za głowę. Ale i to byłoby do przeżycia. Ostateczną klapą okazuje się moralitet na końcu filmu.
Podporządkowanie wszystkiego głównemu bohaterowi zaowocowało serią zgrzytów w filmie. Akcja rozgrywa się w więzieniu, a tymczasem wszyscy przestępcy to idioci do kwadratu, których można okraść jak małe dzieci. Obserwując baronów, którzy sprawują władzę nad tym radosnym przybytkiem, widz będzie się zastanawiał, jakim cudem tacy degeneraci są w stanie trzymać za pysk przestępczy półświatek. Wątek wtopienia się białego w meksykańską więzienną rzeczywistość także wypadł potwornie naiwnie. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, co pokazano mi na ekranie. Mało tego, że nikt nie uprzykrzał białemu życia, to jeszcze absolutnie nie był obserwowany i mógł kraść ile się da. Końcowe sceny, gdy bohater opuszcza więzienie, by wyrównać rachunki są, owszem, bardzo widowiskowe, pomysłowość przyjemnie cieszy, ale pozostaje lekki niesmak. Znów mamy do czynienia z przestępcą, który jest geniuszem w swoim fachu i wszystko mu się udaje, morduje swoich wrogów, ratuje bliskich i odzyskuje to, co mu się należy.
„Dorwać gringo” mógłby z powodzeniem nosić tytuł „Mel Gibson. Powrót na ekran vol.1”. Ów powrót nastąpił w sposób zaskakująco stonowany, bez fajerwerków i fanfar. Po obejrzeniu filmu nikt nie będzie miał wątpliwości, że scenariusz został napisany dla Gibsona. W efekcie dostaliśmy całkiem przyjemną sensacyjną bajkę, w sam raz na piątkowe popołudnie. Z pewnością nie jest to najlepszy film Mela, niemniej fanom aktora powinien się spodobać. Co będzie dalej z jego karierą? Czas pokaże.
Ocena: 5/10