Gdy w poprzednim tygodniu twórcy "Dragon Ball Super" zaprezentowali nam zaskakująco zabawny epizod z Vegetą w roli głównej, tym razem musieli konsekwentnie odhaczyć kolejny punkt programu. Zabawa zabawą, lecz cierpliwość Boga Zniszczenia już pod koniec 6. odcinka uległa wyczerpaniu. Tym samym otrzymujemy upragnioną okazję, aby poobserwować naszych bohaterów w konkretniejszej akcji. Czytaj także: Recenzja 6. odcinka "Dragon Ball Super" Siła Beerusa dotychczas podkreślana była przede wszystkim w gestach lub mimice spanikowanych postaci, które z martwym spojrzeniem odbiegały myślami do historii zasłyszanych o przerażającej mitycznej istocie. Najnowszy odcinek dopełnia całość zobrazowaniem faktycznej siły (bądź najprawdopodobniej jej ułamka) pradawnego stworzenia. Beerus wykazuje niebywałą moc. Ale przecież gwoli praw rządzących uniwersum "Dragon Ball" musi być silniejszy od poprzedniego arcywroga, którym był sam Buu. Scenarzyści w interesujący sposób łączą te dwa wątki, doprowadzając do walki pomiędzy Buu a Czcigodnym Beerusem. Nietrudno się domyślić, kto w mgnieniu oka przejmuje tytuł najstraszniejszego antagonisty. Na plus należy zapisać rozszerzenia, jakie twórcy wprowadzili wobec filmu kinowego. W „Dragon Ball Z: Battle of Gods” zdecydowanie zabrakło pojedynków związanych z większą liczbą bohaterów - tu jednak nie zapomniano o tym, że w obliczu zagrożenia ukochanej planety do walki stają ramię w ramię wszyscy ziemscy wojownicy. Dzięki temu doczekaliśmy się w końcu pojedynków charakteryzujących świat Goku, aczkolwiek nadal zdecydowanie za krótkich. Wiem, że nikt nie lubi niepotrzebnego przeciągania, lecz nieustanne retardacje – nieodmienny punkt poszczególnych serii „Dragon Ball” - to coś, na co czeka każdy szanujący się fan przygód Goku i jego przyjaciół. [video-browser playlist="721768" suggest=""] Widz nie jest jednak zrzucony ze stylistycznej przepaści. Poważniejsze wątki mieszają się tu z zabawnymi scenami, których głównym prowodyrem bezsprzecznie jest Whis, zachwycający się poszczególnymi daniami przyrządzonymi przez utalentowanego kucharza. Jeśli dojdzie do punktu krytycznego, w którym Ziemia naprawdę może zostać zniszczona, nie zdziwiłabym się, gdyby to właśnie sługa Boga Zniszczenia interweniował w sprawie jej dalszej egzystencji. Również sceny z Gotenksem przysparzają wiele radości, a także przywołują miłe wspomnienia. Fani scen walk w japońskich kreskówkach w końcu zaczynają być zaspokajani. Twórcy zrehabilitowali nawet postać Vegety, którego uprzednio mocno (acz zabawnie) okroili z saiyańskiej dumy. Czy niespodziewana transformacja Vegety przyniesie nam upragnione widowisko? Historia pokazuje, że książę Saiyan staje się najsilniejszy, gdy w grę wchodzą głęboko skrywane uczucia wobec jego rodziny. Z odpowiedzią na to pytanie będziemy musieli się jednak wstrzymać do przyszłego tygodnia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj