Odkryłem Dragon Balla w 2002 roku, gdy jako serial anime był pokazywany na antenie RTL7 i momentalnie pokochałem go całym sercem. Historia Goku, który wykorzystując swoje pozaziemskie moce, najpierw walczy z Armią Czerwonej Wstęgi, a później stara się osiągnąć najdoskonalszą wersję siebie, ratując przy tym niejednokrotnie cały świat, była szczera, ekscytująca i przykuwała mnie codziennie na około 30 minut do telewizora. Było w niej wszystko: świetne postaci, sporo widowiskowych pojedynków, dużo humoru i co najważniejsze emocje. Gdy UIP ogłosiło, że wprowadzi do polskich kin film Dragon Ball Super: Super Hero ucieszyłem się, choć nie bardzo wiedziałem, czy ta franczyza jest w stanie jeszcze mnie na tyle zainteresować, bym mógł wytrzymać ponad godzinę w fotelu, czerpiąc z tego tyle radości co te 20 lat temu. Okazuje się, że tak. Magia świata wykreowanego przez Akirę Toriyamę nic a nic się nie zestarzała. Scenariusz Dragon Ball Super: Super Hero napisany przez samego Toriyamę nawiązuje zarówno do serii Dragon Ball jak i Dragon Ball Z. Wszystko za sprawą postaci Magenty, syna przywódcy Armii Czerwonej Wstęgi, który tak jak jego poprzednik chce zawładnąć światem. By tego dokonać, werbuje do swojej organizacji Dr. Hedo, wnuka Dr. Gero, geniusza i specjalisty od tworzenia androidów. Tak dla przypomnienia dodam, że to Gero odpowiadał za stworzenie chociażby Androidy 16,17 i 18 czy trudnego do pokonania Komórczaka dobrze nam znanego z serii Dragona Balla Z. Wnuk odziedziczył talent po dziadku i by uwolnić ziemię od kosmitów, jakimi są Piccolo i cała rodzina Goku, tworzy dwa androidy Gamma#1 i Gamma#2, które mają ochronić ziemię i zlikwidować najeźdźców. Na celownik pierwszy trafia Piccolo, który szybko staje się głównym bohaterem tej opowieści. Jest to bardzo dobry wybór, ponieważ od dłuższego czasu miałem wrażenie, że ta postać jest trochę zapomniana przez twórców i spychana niepotrzebnie na margines, a osobiście bardzo ją lubiłem. Wiem, że większość fanów sięga po tę serię, by zobaczyć przygody Goku, ale tym razem muszę Was zmartwić. Zarówno jego, jak i Vegety w tym filmie praktycznie nie ma. Pojawiają się raptem na kilka minut, ale nie mają żadnego udziału w tym, co się dzieje. Toriyama najprawdopodobniej pokazując tych bohaterów, chciał wytłumaczyć widzom, czemu nie ma ich w danym momencie na Ziemi i co robią. Dragon Ball Super: Super Hero to jednak opowieść o Piccolo i Gohanie, którzy muszą stawić czoła pojawiającemu się zagrożeniu. A jest ono poważne, bo Dr. Hedo nie poprzestał na stworzeniu dwóch silnych androidów. W jego laboratorium powstała także ulepszona wersja Komórczaka nazwana Cell Max, czy jak kto woli – Komórczak Max. Film ma ciekawy scenariusz i przez to wciągającą historię. Widz momentalnie dzięki kilku małym retrospekcjom przypomina sobie wydarzenia z poprzednich serii, dzięki czemu nie czuje się zagubiony. Przypomina sobie, kto jest kim i jakie wydarzenia doprowadziły nas do momentu, w którym rozgrywa się akcja. Bardzo podoba mi się także więź, jaka powstaje pomiędzy Piccolo (choć dla mnie to już zawsze będzie Szatan Serduszko) i wnuczką Goku, czyli małą Pan, której nie polubiłem w serii Dragon Ball GT. Jakoś mnie wtedy irytowała. Jednak w tym filmie jest chyba lepiej napisana i z miejsca kupuję jej butny charakter i chęć uczenia się od swojego zielonego mistrza. Podobnie jest z Gohanem, który w odróżnieniu od ojca woli spełniać się na polu naukowym, a nie macie. Mało go już interesują treningi i rozwijanie się do najwyższej wersji. Woli pisać prace naukowe. Jednak, gdy sytuacja tego wymaga, potrafi stanąć na wysokości zadania. Ciężar całej historii spada jednak na barki wspomnianego już wcześniej Piccolo. To on ciągnie tę fabułę i muszę przyznać, że dobrze mu to idzie. Wykazuje się świetnym poczuciem humoru, choć jeśli sytuacja tego wymaga, to jest poważny i nieustępliwy. Toriyama, jak to ma w zwyczaju, dał swojemu bohaterowi nową formę, która też bardzo dobrze się sprawdza.
Źródło: zrzut ekranu @Crunchyroll Collection na Youtubie: https://www.youtube.com/watch?v=t5CIs0jDqC8
Dragon Ball Super: Super Hero nie jest filmem perfekcyjnym. Ma także sporo wad. Najgorzej wypada tutaj strona wizualna. Nie wiem dlaczego, ale twórcy postawili na duży fotorealizm, który po prostu źle wygląda. Zresztą próba wprowadzenia takiego efektu 3D niezbyt dobrze robi tej produkcji. Psuje cały klimat. Wydaje mi się, że gdyby trzymano się tradycyjnej dla tej serii normalnej animacji, wyszłoby to o wiele lepiej. Niezbyt dobrze prezentuje się też główny czarny charakter tej odsłony, czyli Cell Max. Samo założenie stworzenia ulepszonej wersji tego kultowego przeciwnika Goku było moim zdaniem trafione. Niestety, przez to, że jest to film kinowy, to cała walka rozgrywa się dość szybko i nie czuć tego zagrożenia, o którym wszyscy cały czas mówili. Krótko mówiąc, nowy Komórczak jest sporym rozczarowaniem. Dla części widzów widoczny brak Goku w tej historii pewnie też będzie wielkim minusem, jednak mnie osobiście to nie przeszkadza. Nareszcie inni bohaterowie mają szansę się wykazać i pokazać, że ich obecność nie jest wymuszona i że są dobrymi wojownikami. Niemniej moje wewnętrze dziecko strasznie się ucieszyło, gdy zobaczyło bohaterów Dragon Balla na dużym, kinowym ekranie. Jest to zaledwie drugi raz, gdy Goku i jego świta w takiej formie trafiają do Polski. Mam nadzieje, że nie ostatni, bo to świetna rozrywka. Choć do pełni szczęścia jeszcze trochę brakuje.   PS Radzę nie wychodzić zbyt pośpiesznie z kina, bo po napisach jest dość ciekawa i zabawna scena.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj