Jeśli w grudniu tego roku nadejdzie koniec świata widzowie mający słabość do ekranizacji komiksów będą umierać w spełnieniu. Po tytułach ze stajni Marvela i DC dostajemy coś brytyjskiego - "Sędziego Dredda", pochodzącego z antologii science fiction "2000 AD". Oczywiście, podanego bardzo "po amerykańsku".
Przenosimy się do Mega City One, metropolii przyszłości wybudowanej na zgliszczach starego świata. W tym postapokaliptyczym świecie pełnym przemocy, zadanie utrzymania porządku spoczywa na barkach sędziów nie tylko wydających, ale i wykonujących wyroki ściśle według obowiązującego kodeksu. Jednym z nich jest sędzia Dredd (Karl Urban), który podczas wykonywania rutynowego aresztowania zostaje zamknięty w budynku należącym do Madeline "Ma-Ma" Madrigal (Lena Headey), szefowej gangu produkującego narkotyk o wdzięcznej nazwie "Slo-Mo". Dredd, wraz z młodą rekrutką Anderson (Olivia Thirlby) przemierzają budynek piętro po piętrze, aby wykonać wyrok na przestępczyni.
[image-browser playlist="598451" suggest=""]©2012 Entertainment Film
Zawiodą się ci, którzy mają marzenie po raz kolejny usłyszeć hasło "Court's adjourned" wiele razy powtarzane w wersji z 1995 roku. Pete Travis odarł Dredda ze wszystkiego, czym był w filmie Danny'ego Cannona. Jego sędzia to bohater bez imienia, twarzy, uczuć, czy jakiejkolwiek przeszłości czyli o wiele bliższy komiksowemu oryginałowi, jak powiedział sam twórca tej postaci, John Wagner. W filmowym Dreddzie nie ma absolutnie nic charakterystycznego. Twórcy chcieli zbliżyć się do jego wersji komiksowej - stworzonej na wzór i podobieństwo posągu ślepej alegorii sprawiedliwości. I o ile część posągowa wyszła im całkiem nieźle, o tyle do "ślepej sprawiedliwości" troszkę zabrakło konsekwencji, co widać na przykład w scenie finałowej.
Nie ma co ukrywać, "Dredd 3D" to strzelanka z jednowątkową fabułą, której elementy często okazują się być dość... elastyczne do naciągania. Strzelanka, ale bardzo klimatyczna i ładnie zrealizowana - specyfika rzeczywistości w Mega City One dała pole do popisu ekipie od efektów specjalnych. Wspomniany już narkotyk trzęsący posadami molocha, swoją nazwę zawdzięcza filmowemu efektowi slow motion, czyli spowolnienia ruchu. Zażywającemu specyfik wydaje się, że cały świat spowalnia do 1% normalnej prędkości. Narkotyczna wizja, podrasowana jaskrawymi kolorami, świetnie wygląda na ekranie, kontrastując ze zrujnowanym krajobrazem. Warto dodać, że odpowiedzialny za zdjęcia był Anthony Dod Mantle nagrodzony Oscarem za pracę przy "Slumdog. Milioner z ulicy". Dodatkowo klimat buduje muzyka Paula Leonard-Morgana - zresztą też często tworzona przez duże spowolnienie danych fragmentów muzycznych.
Film miał niezwykły potencjał na zrobienie świetnego obrazu w 3D, potencjał, który, niestety, został zmarnowany. Mając w pamięci zachwycającego pod tym względem "Avatara" Jamesa Camerona, trudno uwierzyć, że "Dredd 3D" kręcony był specjalnie do tego przeznaczonymi kamerami. W większości filmu technika ogranicza się do nadania obrazowi głębi. Spokojnie można byłoby go obejrzeć w dwóch wymiarach, co w kontekście sceny, w której Ma-Ma malowniczo rozchlapuje wodę podczas kąpieli, jest po prostu smutne.
[image-browser playlist="598452" suggest=""]©2012 Entertainment Film
Naprawdę dużym zaskoczeniem była rola Domhnalla Gleesona, znanego jako Billa Weasley'a z filmowej sagi o Harrym Potterze. Choć jego bohater nie posiada nawet imienia (w obsadzie widnieje jako "technik klanu") i plasuje się gdzieś między drugim a trzecim planem, naprawdę zwraca na siebie uwagę. Ciekawie, wypada również Lena Headey jako Ma-Ma - szczególnie na tle Karla Urbana, którego podstawowym zadaniem jest kopiowanie charakterystycznego grymasu na widzialnej połowie twarzy Dredda. Dzieła w obu tych przypadkach dopełnia charakteryzacja, a warto zaznaczyć, że w filmie zrezygnowano z mocnego, komiksowego przerysowania postaci.
Na "Dredd 3D" spokojnie można iść bez jakiejkolwiek wiedzy na temat komiksowego pierwowzoru. Obejrzymy wtedy kino akcji z dobrze zrealizowanym pomysłem na uniwersum i naprawdę genialnymi zdjęciami, a fani indonezyjskiego "Raid" przez chwilę poczują się jak w domu. Aczkolwiek warto zadbać o podstawy, bo wtedy to, co mogłoby wydawać nam się poważnym dowodem zbrodni (np. do bólu jednopłaszczyznowy główny bohater) w efekcie idzie na korzyść filmu. Jednym słowem: niewinny. Aczkolwiek jest duża szansa, że mimo to zostanie skazany – na sukces.
Ocena: 7/10