W Polsce, choć prawdopodobnie i w wielu innych krajach, postać sędziego Dredda nie należy do szczególnie popularnych. Na rynku zdominowanym przez komiksy Marvela i DC Comics wszystkie inne pozycje wydają się być niszą. Nie będę ukrywał, że mnie również ten bohater jest w zasadzie obcy, ponieważ nigdy nie miałem w rękach nawet jednego numeru jego przygód. Co prawda osobę Dredda starał się widzom przybliżyć film z 1995 roku z Sylvestrem Stallone'em w roli głównej, ale z uwagi na sporą dawkę kiczu produkcja nie zapisała się w mojej pamięci, a jej bohater pozostał mi całkowicie obojętny aż do roku 2012, kiedy to na ekrany kin weszła kolejna ekranizacja komiksu o sędzi. Po zaliczonym seansie mogłem powiedzieć tylko wiele mówiące "wow", uznając przy tym, że w tej postaci tkwi ogromy potencjał, który jednak nieprędko zostanie chyba w pełni wykorzystany, a zapowiadana trylogia raczej nie powstanie.

[image-browser playlist="594534" suggest=""]
©2012 Monolith

A przyczyna jest dość prozaiczna - produkcja przeszła przez kina bez większego echa. Brak odpowiedniej kampanii reklamowej i średnie zwiastuny nie przysłużyły się obrazowi Pete'a Travisa, który poniósł finansową klapę, a to jak wiadomo nigdy nie wróży rychłego sequela. Iskierka nadziei wciąż jednak się tli, bowiem nowy "Dredd" sprzedaje się wręcz fenomenalnie na nośnikach DVD i Blu-ray, zajmując pierwsze miejsca na listach najchętniej kupowanych tytułów. Tam, gdzie zawiedli marketingowcy, wkraczają fani, których grono rośnie z każdym dniem. Być może tak ogromna popularność filmu przyczyni się do tego, że studio uzna, iż warto wyłożyć fundusze na kontynuację. Czy tak będzie faktycznie, czas pokaże, a tymczasem skupmy się na fabule.

W niedalekiej przyszłości prawie cała Ameryka Północna stanowi radioaktywne pustkowie. Jedynie niewielki fragment powierzchni wolny jest od promieniowania i na nim właśnie pobudowano Mega City One - ogromną metropolię, w której mieszka ok. 800 mln ludzi. Porządku pilnują w niej sędziowie, którzy posiadają uprawnienia dokonywania wyroków na miejscu. Kiedy w jednym z gmachów mieszkalnych - Peach Tree Block - wybuchają zamieszki, Dredd wraz ze swoją młodą partnerką Anderson zostają wezwani do opanowania sytuacji. Szybko jednak pozbawieni zostają możliwości opuszczenia budynku, którym rządzi bezwzględna przywódczyni gangu, stojąca za produkcją i dystrybucją niebezpiecznego narkotyku o nazwie Slo-Mo. Aby przeżyć, będą musieli przebić się na ostatnie piętro Peach Tree Block i rozprawić z Ma-Mą.

[image-browser playlist="594535" suggest=""]
©2012 Monolith

Sam koncept może przywodzić na myśl nie tak dawny indonezyjski hit "The Raid", do którego zresztą "Dredda" porównywano, zarzucając mu plagiat. Oczywiście jest to bzdurą, gdyż scenariusz do tego drugiego powstał już kilka lat temu i jeżeli ktoś tu kogoś kopiował, to raczej Azjaci Amerykanów. Zresztą pomimo kilku podobieństw, filmy różnią się tak bardzo, że ich zestawianie nie ma większego sensu. "Dredd" poświęca więcej czasu bohaterom, którzy w "The Raid" pozostają dla nas raczej anonimowi, gdyż tam liczy się przede wszystkim akcja, a nie rozwój charakterologiczny.

Karl Urban w tytułowej roli sprawdza się po prostu znakomicie. Jak wiemy, cechą rozpoznawczą sędziego od zawsze był charakterystyczny grymas, a ten aktorowi udaje się naśladować bezbłędnie. Choć na początku ciężko jest się przyzwyczaić do tych wiecznie skrzywionych ust, tak już później nie sposób jest nam sobie wyobrazić, aby Dredd mógł być tego pozbawiony, podobnie zresztą jak i hełmu, którego nie ściąga przez cały film. Nie łatwo jest grac z tak ograniczonym wachlarzem możliwości, a mimo to Urbanowi udało się stworzyć postać charyzmatyczną, która budzi respekt, ale i sympatię. Dredd to taki bohater, który ogląda świat jedynie w czerni i bieli, a niekoniecznie dostrzega jakiekolwiek inne odcienie. W tym momencie można by dojść do wniosku, że Anderson, w którą wciela się Olivia Thirlby, ma stanowić dla niego swoistą przeciwwagę, taką kobietę w opałach, która budzi w nim uczucia dotychczas mu nieznane i nieco zmiękcza naszego twardziela. Dostajemy jednak pstryczka w nos, bo jest zupełnie odwrotnie - to Dredd uczy Anderson, która jest żółtodziobem, jak być sędzią i jak bez wahania dokonywać egzekucji. Hartuje ją, starając się ją uodpornić na wszelkie przykre doświadczenia, jakie mogą jej się przydarzyć na służbie. Dziewczyna nie pełni jedynie roli eye candy, ale jest pełnokrwistą bohaterką, której kolorytu przydają telepatyczne zdolności. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to najlepsza postać żeńska, jaka przewinęła się przez kino akcji w ostatnich latach.

[image-browser playlist="594536" suggest=""]
©2012 Monolith

Jedną z największych zalet dzieła Travisa jest pierwszorzędna realizacja. W przypadku nowego "Dredda" ciężko jest mówić o jakimkolwiek kiczu. To soczyste męskie kino, w którym przemoc jest taka, jaka być powinna - ani ułagodzona, ani przesadnie przerysowana. Pociski rozrywają ciało, a z ran leje się krew, czyli jak w życiu. Bardzo fajnie udało się również przedstawić świat przyszłości - brak tu tej kolorowej, plastikowej wręcz scenografii, jaka obecna była w filmie ze Stallonem. Zamiast tego jest szaro, budynki są odrapane, a w mieście panuje ogólny brud i syf. Mówiąc krótko, jest po prostu poważniej i bardziej wiarygodnie. Do tego dochodzi świetne wykorzystanie efektu slow motion, który nie jest wrzucony jedynie dla taniego efekciarstwa, ale ma solidne uzasadnienie fabularne - wspomniany wcześniej narkotyk opóźnia reakcje mózgu, dla którego czas zaczyna płynąć znacznie wolniej. Sceny narkotycznych wizji naprawdę potrafią zachwycić - piękno wizualne skonfrontowane zostaje z dosadną przemocą.

Wiecie jednak, co mnie najbardziej w "Dreddzie" urzekło? To, że jest z widzem szczery i nie udaje czegoś, czym nie jest, jak chociażby "Batmany" Nolana. Już w założeniach obiecuje prostą, napakowaną akcją rozrywkę z fajnymi bohaterami - i dokładnie to dostarcza. Właśnie brak zbytniego kombinowania i silenia się na coś ambitniejszego sprawia, że produkcja jest bardzo spójna i konsekwentna. Trudno jest wskazać jakieś istotne uchybienia czy dziury w scenariuszu. Dredd wraz z Anderson przebijają się przez kolejne piętra, by na końcu zmierzyć się z Ma-Mą, w którą wcieliła się Lena Headey, paradująca w spranym podkoszulku, ze szramą na policzku i prezentująca w nikczemnym uśmiechu nadpsute zęby. Gdzieś tam po drodze nasz sędzia i pani żółtodziób docierają się jako partnerzy i to w zasadzie wszystko. Tylko tyle i aż tyle, ale w zupełności nam to wystarcza.

[image-browser playlist="594537" suggest=""]
©2012 Monolith

Jeśli chodzi o wydanie DVD, to wielbiciele dodatków będą nieco zawiedzeni. Na płycie oprócz samego filmu znalazły się jedynie zwiastun, króciutki materiał o filmie i kilka, wcale nie dłuższych, wywiadów z aktorami. Normalnie można by psioczyć na taki stan rzeczy, ale w tym wypadku nawet zagraniczne wydania są pod tym względem ubogie, tak więc Polska nie odbiega tutaj szczególnie od normy. Przyczepię się natomiast do samych wywiadów. Nie wiem, czy jest to wina otrzymanego materiału, czy też ludzie odpowiedzialni za skład wydania dali ciała, ale dlaczego każdy wywiad urywa się w pół zdania? Naprawdę nie można było poczekać, aż aktor skończy wypowiedź, a następnie zaciemnić obraz? W obecnej formie wygląda to bardzo niechlujnie, sprawiając wrażenie produktu wybrakowanego, a tak przecież być nie powinno.

"Dredd" A.D. 2012 jest nie tylko bardzo dobrą ekranizacją komiksu, ale filmem w ogóle. To trochę takie kino akcji w starym dobrym stylu, bez zbędnego efekciarstwa i udziwniania, za to z bohaterami, których bardzo szybko można polubić. Trochę przemocy, odrobina zabawnych tekstów, wpadająca w ucho muzyka i Lena Headey w wydaniu, jakiego dotąd nie znaliście, to przepis na idealne kino rozrywkowe. Chwilami może i widać pewne ograniczenia budżetowe, ale nie przeszkadzają one w czerpaniu przyjemności z seansu. Oglądajcie, kupujcie, opowiadajcie o tej produkcji znajomym i ich również namawiajcie do kupna, bo naprawdę byłoby szkoda, gdyby tak fajny film nie doczekał się sequela. Nie pozwólcie, by wyrokiem dla tej dobrze zapowiadającej się serii była śmierć.

Ocena: 8/10

[image-browser playlist="594538" suggest=""]

Reżyseria: Pete Travis
Tytuł oryginału: Dredd
Produkcja: USA, 2012
Dźwięk: DD 5.1 angielski, polski (lektor)
Dodatki: zwiastun, zapowiedzi, wywiady, o filmie
Format: 16:9
Płyta: DVD-9
Występują: Karl Urban, Olivia Thrilby, Wood Harris, Lena Headey
Dystrybucja: Monolith
Napisy: polskie
Cena: 49,99 zł
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj