Drive. Tytuł filmu idealnie oddaje ideę najnowszej produkcji Nicolasa Windinga Refna. Ciemne interesy, duże prędkości i stos rozbitych aut - taka wizja dociera do widza jeszcze przed premierą za sprawą odpowiednich haseł podrzucanych przez producenta. Gdyby jednak porównać "Drive" do kolejki górskiej, można stwierdzić, że najnowszy film, wydawać by się mogło, spod znaku *gaz do dechy*, to nie rollercoaster na czterech kółkach, lecz dramat człowieka siedzącego w nim. Prawdziwy, mocny i bez przerysowanego patosu. Taki właśnie jest "Drive" - bez zbędnych tekstów, bez zbędnych efektów i, co jest wątpliwą zaletą tejże produkcji, bez dużej dawki solidnych pościgów i scen kaskaderskich.
[image-browser playlist="608039" suggest=""]
Na wstępie warto zaznaczyć, że dużym plusem omawianej produkcji jest fakt, iż historia przedstawiona przez reżysera stara się być ambitna, a co najważniejsze realistyczna - taka, w którą nawet można uwierzyć. Nie ma tutaj wspaniałych bohaterów, którzy są profesjonalistami we wszystkim co robią, łącznie ze strzelaniem, bijatyką i skutecznym uwodzeniem. "Drive" przedstawia losy normalnych ludzi w środku niecodziennych zdarzeń na tyle prawdziwie, że uwierzylibyśmy w nie nawet, gdyby producent oświadczył, że jest to film oparty na faktach.
Najnowszy obraz Refna to nie kolejna produkcja rodem z Hollywood robiąca papkę z mózgu. Nie jest to także rozrywka w pełnym tego słowa znaczeniu. W filmie tym nie ma przerysowanych scen rodem z "XXX", gdzie Vin Diesel robiąc trik "beczka motocyklem w powietrzu" strzela do przeciwników, nie marnując przy tym żadnego z nabojów. Opis filmu, z którego dowiadujemy się o brudnej robocie kaskadera filmowego, sugeruje moc pełnych wrażeń pościgów i niewiarygodnych popisów kaskaderskich. Tak jednak nie jest i już teraz pragnę zaznaczyć, że twórcy omawianej produkcji postawili wszystkie karty na zbudowanie solidnej fabuły kosztem efektów specjalnych. "Zapnijcie pasy, bo czeka was niezła jazda" - kolejne hasło promowane przez jeden z zagranicznych portali filmowych, które buduje zły obraz produkcji. Fani wyczynów drogowych mogą poczuć się lekko zawiedzeni. A przecież nie o to chodzi. Pościgi, niezwykłe umiejętności głównego bohatera, przypominające najlepsze sceny ze wszystkich Transporterów (z niebagatelną wprawą Jasona Stathama włącznie) oraz moc wrażeń podczas wyczynów kaskaderskich - tego wszystkiego w najnowszej produkcji Nicolasa Windinga Refna jest po prostu jak na lekarstwo. Ilość czterokołowych wyczynów w czasie całego seansu można policzyć na palcach jednej ręki, a i tak zostanie jeszcze kilka wolnych, by chwycić stygnący popcorn. I na nic się zda dla przeciętnego widza fakt kręcenia scen akcji obiektywem szerokokątnym. Mówiąc wprost - to nie jest film akcji, pomimo iż sceny takowe w nim występują. Zupełnie jak udany "Brother" Takeshiego Kitano - produkcja dobra, choć miłośnicy filmów przesyconych pojedynkami nie mają w nim czego szukać.
[image-browser playlist="608040" suggest=""]
To, czego jednak brakuje. aby cieszyć oko, reżyser stara się nadrabiać fabułą. Kilka dobrych tekstów, zwroty akcji - coś, co sprawia, że nie ma mowy o liniowości. Dużym jednak minusem jest fakt, że scena, która wprowadza bardzo widoczny zwrot akcji, została już ukazana w jednym ze zwiastunów. Oglądając więc pewną sekwencję zdarzeń podczas jednego z rabunków wiemy już na starcie, czym ona się skończy. Szkoda, gdyż ten moment wyrywa z błogiego stanu całkiem ciekawie zbudowanej historii, by widz z większym zaciekawieniem zaczął śledzić dalsze losy bohatera.
Skoro film ma za zadanie bronić się historią, to istotne stają się w tym momencie relacje między bohaterami. Przyznam szczerze, że Ryan Gosling budzi w tym filmie szacunek i współczucie, jednak wypada o wiele gorzej niż w nadchodzącej komedii "Kocha, lubi, szanuje". A to jedynie za sprawą roli tajemniczej postaci, o której nie wiemy tak na prawdę zupełnie nic. Bohater szczędzi w słowach do tego stopnia, że jego relacje z sąsiadką sprowadzają się w większości do spojrzeń i uśmiechów. Słów pada bardzo mało, przez co trudno uwierzyć w rodzącą się między nimi więź. Tajemniczość jest cnotą, lecz tutaj sprowadza się ona najczęściej do małomówności i częstych przestojów podczas "dialogu" kaskadera z bohaterką graną przez Carey Mulligan. Skryta natura bohatera została pokazana w sposób dosyć płytki. "Są mężczyźni, którzy wolność mają wpisaną w DNA. To oni jednym spojrzeniem potrafią złamać kobiece serce i sprawiają, że nie można o nich zapomnieć", zapewniał producent. I wierzcie mi na słowo, że opis ten bardziej pasuje do postaci Jacoba granej właśnie przez Ryana Goslinga we wspomnianej komedii "Kocha, lubi, szanuje", aniżeli do charakterystyki kaskadera.
Reasumując zatem wszystkie za i przeciw, spokojnie mogę polecić ten film tym wszystkim, którzy cenią sobie niebezpieczną historię w świecie mafii o wiele bardziej, niż dużą dawkę kaskaderskich wyczynów. Film jest naprawdę całkiem dobry. Mam też dobrą wiadomość dla pań - według zapewnień producenta, "Drive to film, który kręci kobiety". Ja, jako płeć męska, mam trochę inne odczucie. Przyznaję, że oczekiwałem jednak czegoś więcej od reżysera, który zdobył główną nagrodę w Cannes.
Ocena: 7/10
"Drive" zadebiutuje w kinach już 16 września.