Droga do awansu jest serialem wyraźnie inspirowanym hitem Emily w Paryżu. Lekka, wesoła konwencja z trójkątem miłosnym w tle, a do tego sympatyczna, przebojowa i piękna bohaterka, która robi oszałamiającą karierę. Ta niemal bajkowa otoczka mówi nam, by nie traktować tego poważnie. Dystans do ekranowej rzeczywistości pojawia się naturalnie. Dlatego też w wielu aspektach ten serial "wchodzi" naprawdę łatwo i przyjemnie. Konwencja się sprawdza i gwarantuje rozrywkę przynajmniej przyzwoitą. Jednak nie można pominąć pewnych błędnych decyzji twórców.  Problemem serialu jest ambicja twórców, która nie współgra z ich umiejętnościami tworzenia i opowiadania historii. Gdyby podobnie jak Emily w Paryżu serial był lekką baśnią o miłości prawników, to mielibyśmy przyjemne guilty pleasure. Jednakże scenarzyści w pewnym momencie stwierdzili, że chcą poruszyć poważne tematy społeczne – chodzi o kobietę w miejscu pracy oraz osoby o kolorze skóry innym niż biały. To im kompletnie nie wychodzi. Od razu wiadomo, w jaki moralizatorski ton uderzą, bo w kancelarii pracują wyłącznie biali panowie. Niestety, Droga do awansu staje się przez to łopatologiczną parodią samej siebie. Wątki społeczne i rasistowskie są ważne i trzeba je poruszać na ekranie, ale należy to robić dobrze, nie po linii najmniejszego oporu. Najgorsza jest Ingrid, czyli główna bohaterka. Z jednej strony Arden Cho wciela się w nią z lekkością i automatycznie wzbudza sympatię. Z drugiej strony twórcy robią wszystko, byśmy przestali ją lubić. Jej decyzje dotyczące relacji romantycznych sprawiają, że Droga do awansu traci wszystkie swoje mocne punkty. Nick to taki książę z bajki – facet idealny, a kobieta bez mrugnięcia okiem zdradza go z Murphym. W tym momencie serial przestaje być fajny. Bohaterka nie ma nawet wyrzutów sumienia, a sam wątek Nicka znika bezpowrotnie, bez refleksji. Takie potraktowanie tego bohatera jest absurdalne, a brak jakichkolwiek oznak moralnego kaca u Ingrid jest zatrważający. Trudno potem jej kibicować. Najgorsze, że twórcy robią to świadomie, bo bohaterka robi inne złe rzeczy względem rodziny i przyjaciół. To, co na papierze może mieć sens, na ekranie wygląda po prostu źle, bo nie dostajemy żadnej ewolucji bohaterki. Dlatego odejście od konwencji ala Emily w Paryżu na rzecz poważnych tematów nie wyszło twórcom na dobre.
fot. Netflix
+6 więcej
Jeszcze gorzej wypada trójkąt miłosny. Gdy Nick zostaje zdradzony, praktycznie znika. Zostało to totalnie zlekceważone na rzecz relacji Ingrid z Murphym, która wypada przeciętnie przez brak chemii pomiędzy aktorami i fatalnie ułożone dialogi. Nie ma w tym emocji, sensu czy napięcia. Końcowy twist z prawdą o Murphym jedynie pogarsza sprawę, bo jeszcze gorzej można przez to postrzegać Ingrid i jej decyzje. Historie przyjaciół Ingrid, czyli Rachel i Tylera, są raczej poprawne. Dobrze wpisane w konwencję i starające się wykorzystać potencjał kancelarii jako miejsca pracy. Zwłaszcza przemiana Rachel może się podobać, bo ma najwięcej ludzkiego pierwiastka i jakichś emocji. Tyler jest natomiast za bardzo stereotypowy przez złe wykorzystanie motywu rasizmu oraz kompletnie zmarnowanie wątku LGBT, który potoczył się zbyt przewidywalnym torem. Droga do awansu to nie następna Emily w Paryżu. Może ogląda się to dobrze, lekko i w miarę przyjemnie, ale serial marnuje swój potencjał przez szereg złych decyzji fabularnych. Mamy więc dość banalny scenariusz, sympatyczne postacie i fabułę, która zasługiwała na więcej. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj