Dwie spłukane dziewczyny” ("2 Broke Girls") wraz z nowym rokiem wracają na dawne, dobre tory. Może nie z prędkością Pendolino, ale jednak. Doczekaliśmy się powrotu tego, za co widzowie tak lubią ten serial: żenujących żartów, ciętych ripost i wyśmiewania wszystkiego oraz wszystkich dookoła. Ku mojej wielkiej radości nie jest już tak źle, jak było do tej pory, chociaż nie można jeszcze powiedzieć, że jest dużo lepiej. Niemniej jednak poprawę widać i słychać, bo przy tym odcinku było się nawet z czego pośmiać. Nauka przyjmowania zamówień na iPady i towarzysząca temu wymiana zdań była naprawdę zabawna - zupełnie jak sam pomysł wprowadzenia takiej innowacji do tej bądź co bądź zapomnianej przez cywilizację knajpy. W tej scenie jest dużo charakterystycznego dla „Dwóch spłukanych dziewczyn” zgryźliwego humoru, ale już nie takiego, który można uznać za odgrzewanie starych kotletów i powtarzanie tego samego dowcipu drugi czy nawet trzeci raz. Nie sprawdziła się też jedna z moich przepowiedni - scenarzyści jednak pamiętają o tym że w poprzednim odcinku dziewczyny dostały dużą pożyczkę. Rozpoczęły się nawet próby zainwestowania tych pieniędzy, ale jeśli dalej pójdzie tak samo, to ciekawa jestem, czy zdążą coś z nimi zrobić do końca sezonu. Prędzej zastaną je odsetki i raty do spłaty, niż rozpoczną ten biznes. Zwłaszcza że babeczki już chyba na dobre poszły w odstawkę i teraz będziemy je widywać tylko na koszulkach. Z drugiej strony Max (Kat Dennings) ma już wprawę w wymigiwaniu się skarbówce, więc może i przed komornikiem ucieknie. „Dwie spłukane dziewczyny” to serial, którego charakterystyczną cechą jest niezbyt wybredny, często chamski i niesmaczny dowcip, jeśli zatem ktoś nie lubi żenujących żartów, to stanowczo nie jest to produkcja dla niego. W tym odcinku mamy powrót do tego, co stało się znakiem rozpoznawczym serialu. Sophie (Jennifer Coolidge) i jej nowy pomysł na biznes, wspierany gorącym entuzjazmem Olega (Jonathan Kite), to jeden z tych dowcipów, z których człowiek się śmieje, a potem czuje niesmak do samego siebie i zastanawia się, co jest z nim nie tak, że go to bawi. Czytaj również: „Doktor Who” – Russell T Davies wyjaśnia, dlaczego nie wróci do serialu Niestety, nie może być tak dobrze cały czas. Twórcy chyba postawili sobie za punkt honoru, by w każdym odcinku była postać tak karykaturalna i przerysowana, że aż nieśmieszna. W „And the Loan for Christmas” mieliśmy geja ze sklepu z ubraniami; w 8. odcinku są pracujące w fabryce Peggy i Carmen – wielkie, głośne, „groźne” i ani trochę zabawne. Powtarzane przez Peggy milion razy „I know, right?” jest tylko i wyłącznie wkurzające, nie staje się śmieszne nawet, gdy mówi to Max. Nieśmieszna jest również przepychanka w fabryce. Jest to kolejny charakterystyczny gag wykorzystywany w serialu – ktoś chce kogoś uderzyć, ten ktoś robi unik, więc w twarz ciastem do babeczek / starym hamburgerem / mokrym podkoszulkiem dostaje ktoś inny, przez co rozpoczyna się wojna. Do tej pory taki sytuacyjny humor rodem z komedii slapstickowych był zabawny, tym razem czegoś jednak brakowało. Sam pomysł na tę nietypową fabrykę był już całkiem fajny (zwłaszcza Max i jej poszukiwania małych dzieci harujących za grosze oraz porównania do Willy'ego Wonki). Muszę nawet przyznać, że podobnie jak ona myślałam, iż cały ten pracowniczy raj na ziemi to tylko przykrywka. „And the Fun Factory” to równo 80. odcinek serialu „Dwie spłukane dziewczyny” i jeśli jego twórcy mają nadzieję na świętowanie kolejnych okrągłych rocznic, to czeka ich jeszcze dużo pracy. Nowa odsłona przynosi nieznaczną poprawę - oby nie była chwilowa. Zdjęcie główne: materiały prasowe
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj