Dan Simmons dał się poznać czytelnikom m.in. jako autor Hyperiona i przerażającego Terroru. Mając taki dorobek, autor musi się liczyć z tym, że oczekiwania czytelnika są bardzo wysokie. Przyznam, że na tę książkę bardzo czekałam od momentu, gdy ukazała się w zapowiedziach wydawnictwa Vesper, smaczku dodawała naprawdę klimatyczna okładka. Oczekiwania, oczekiwania, a jak z efektem? Przede wszystkim książka ma w sobie olbrzymi potencjał. Dan Simmons umieszcza akcję swojej książki w Rumunii. W sumie gdzie indziej mógłby czaić się legendarny Vlad? Ale od samego początku - autor użył pewnych wabików, które, przyznam szczerze, mnie kupiły. Przede wszystkim mam słabość do ludzi, którzy wykonują naprawdę porządny research. Simmons we wstępie opisuje swoją podróż do Rumunii i poszukiwania legendarnego zamku Drakuli. Historia pokazuje, że wcale nie trzeba daleko szukać, aby wyciągnąć z mroków dziejów prawdziwe potwory. Do takich należał z pewnością Caucescu. Jedna z płaszczyzn umieszczona jest w Rumunii lat 90., która podnosi się po latach bestialskich rządów i zezwierzęcenia. Autor porusza kwestię rumuńskich sierocińców. To jedna z płaszczyzn narracji. Włos staje dęba przy tych opisach, bo nie jest to fikcja literacka. Poza tym duże brawa za całkiem ciekawe ujęcie wampiryzmu od strony medycznej. Tu nikt nikogo nie gryzie w szyje ani nie ma przebieranek za nietoperza.
Źródło: Vesper
W opowieści znajdują się też wspomnienia starego, znajdującego się u progu śmierci Drakuli. Przyznam, że to były najmocniejsze fragmenty książki. Działy na wyobraźnię, przerażały. Czytelnik może zastanawiać się, czy spanie przy zapalonym świetle jest dobrym pomysłem.  No dobrze, a co zatem  wypadło słabo? Paradoksalnie przy tylu mocnych stronach i motywach zawierających całkiem spory potencjał książka finalnie okazała się nudna i przewidywalna. W pewnym momencie autor stracił świeżość spojrzenia i wpadł w koleinę gatunku. A jeśli o gatunku mowa, to nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że sam nie wie, czy pisać horror, czy powieść sensacyjną.
Książka napisana jest drętwo, bez polotu, bez pazura. Simmons zarzuca trochę czytelnika terminologią medyczną i dialogami po rumuńsku, które zapewne miały poprawić klimat książki, ale mnie osobiście drażniły. Wątek romantyczny także niespecjalnie mnie przekonał. Bohaterowie okazali się dość bezbarwni i jakby wyjęci za jeszcze jednego filmu o seksownej pani doktor i umięśnionym kapłanie z przeszłością. Myślę, że Dzieci nocy można określić mianem powieści zmarnowanych możliwości. Trudno mi ją oceniać, bo ma wiele naprawdę dobrych, mocnych i oryginalnych momentów. Jednak coś nie do końca zagrało. Mogło być wybitnie, a jest tylko dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj