Lisbeth Salander to hakerka do wynajęcia, która przede wszystkim poświęca się tropieniu mężczyzn wykorzystujących bądź znęcających się nad kobietami. Jej najnowsze zadanie polega na przejęciu niezwykle potężnego programu, za pomocą którego można posiąść kontrolę nad wszystkimi głowicami jądrowymi na świecie. Jak można się domyślić – na tym nie koniec, a sama bohaterka zostaje wplątana w dość typową intrygę, jednak w przypadku omawianej produkcji najlepiej, jeśli wiedza widza na temat fabuły przed seansem będzie jak najbardziej szczątkowa. Odstąpiono od pomysłu bezpośredniej kontynuacji udanej The Girl with the Dragon Tattoo. Studio zdecydowało się za to na soft-reboot; podobnie jak Lagercrantz nie silił się na bezwzględne kopiowanie (a może raczej: odtwarzanie) stylu Larssona, tak i Fede Alvarez (Don't Breathe, remake Evil Dead) nie próbuje wzorować się na David Fincher. Efekt? Po pierwsze: warto wyzbyć się konkretnych oczekiwań. The Girl in the Spider's Web nie odpowiada klimatem ani powieściom, ani żadnej z poprzednich ekranizacji. Specyficzna atmosfera tajemnicy, kameralne sceny, swoista skandynawska surowość i nacisk na element śledczy ustępują prostemu, ale efektownemu kinu akcji. Ciężki thriller zmienia się tu raczej w naszpikowaną efektami (dobrymi efektami!) sensację, w której nie ma miejsca na misterną intrygę, jest za to ogrom miejsca na głębokie dziury logiczne – co wpisuje się poniekąd w konwencję. Zmiany dotykają również bohaterów, a przede wszystkim Lisbeth. Nie jest to już zamknięta w sobie i cicha outsiderka; jest to raczej typ badassa, co też może zawieść oczekiwania tych widzów, którzy mają w głowach utrwalony obraz charakteru i sposobu działania tej postaci. Nowa Salander jest jednak wciąż bardzo wyrazista; Claire Foy (The Crown) w pełen przedziwnej, naturalnej gracji sposób wbiła się w buty twardej i bezwzględnej mścicielki, która, siłą rzeczy, musiała dostać nieco więcej pazura, by wpasować się w narrację. Umiejętności i zagrania postaci wznoszą ją do rangi nadczłowieka (a spora część jej potencjału wydaje się niewykorzystana), jednak obrazujące je sceny napisano tak, że przyjmujemy je jako oczywiste, nie zaś jak absurd wywołujący uśmiech politowania. Główna oś fabularna, niestety, dość rozczarowuje, a to dlatego, że koniec końców pozostawia obojętnym. Kilka interesujących wątków ze sporym potencjałem zatraca się gdzieś i znika, antagonistka nie ma wyraźnie zarysowanych, sensownych i jasnych motywacji; budowa jej postaci też zostaje nieco zaniedbana. Obsada – powściągliwie i bez szarży – świetnie wywiązała się z powierzonego zadania; nikt nie nudzi, ale też zanadto nie przysłania innych. Całość wygląda i brzmi naprawdę świetnie, ponad to – co przecież niezwykle ważne w gatunku – nie pozwala się nudzić, mimo miejscowej pretekstowości czy przewidywalności. Dziewczynę w sieci pająka nie sposób potraktować inaczej, jak dzieła w pełni autonomicznego; z takim nastawieniem warto też wybrać się do kina. Ostatecznie najnowsza adaptacja cyklu Millennium to naprawdę solidne kino akcji, które ma przyciągnąć do franczyzy szerszą publikę. Zobaczymy, czy się uda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj