Jednym z największych problemów Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. było skupienie się na niezbyt interesujących, a nawet oklepanych sprawach odcinka, które w żadnym wypadku nie potrafiły stworzyć klimatu, jakiego oczekujemy. Dlatego też fabuła piątego epizodu, w którym twórcy wyraźnie opierają się na głównych wątkach, potrafi przykuć do ekranu i zaintrygować aż do arcyciekawej sceny po napisach. W końcu czuć atmosferę i widać historię, która w jakimś stopniu przypomina o tym, że oglądamy serial osadzony w komiksowym uniwersum.
Znakomitym dodatkiem wydaje się tajemnicza Raina, która pracuje dla jakiejś organizacji odpowiedzialnej za eksperymenty z Extremis. Twórcy tym razem powoli dawkują nam informacje, jednostajnie pobudzając zaciekawienie i oczekiwanie na jakieś większe wyjawienie. Co prawda nie podają nam od razu wszystkiego na tacy, ale czuję się odpowiednio zaintrygowany. Wiem, że w komiksach Marvela była jedna Raina, ale związana bardziej z uniwersum "X-Men", do którego Marvel nie ma praw. Na razie nie zasugerowano nam jakichś supermocy tej kobiety, ale coś czuję, że jej rola w intrydze będzie większa, niż może się to wydawać.
Z komiksów zaczerpnięto także superłotra zwanego Scorch, który - wydaje mi się - oparty jest na postaci imieniem Tommy Ng. Jego wątek z eksperymentami nie mówi zbyt wiele i jest trochę za bardzo komiksowy, ale nie jest to jakaś szczególna wada. Po serii sztampowych historyjek z miliarderami i rebeliantami z dżungli to w końcu coś, co przypomina mi, czego oczekiwałem po tym serialu: nietypowych spraw, którymi mają zajmować się agenci S.H.I.E.L.D., a nie popłuczyn po szpiegowskim serialu z lat 80. Pierwszy raz twórcy posuwają się też do dość drastycznej sceny, w której Scorch żywcem pali lekarkę z pierwszego odcinka. Efekt satysfakcjonujący.
[video-browser playlist="634357" suggest=""]
W scenach akcji nadal nie jest za dobrze. Ward to parodia szpiega, co jest szczególnie widoczne w przekomicznej scenie śledzenia hakera. Trudno mi uwierzyć, że Grant jest tak doświadczony, jak to próbują nam wmówić scenarzyści, gdyż czasami zachowuje się jak amator. Sceny walk nie satysfakcjonują, bo nadal są kręcone strasznie nieumiejętnie - bez względu na to, czy bierze w nich udział Melinda, Coulson czy Ward. Udaje się za to ciekawie rozwinąć wątek Skye, który jest nieźle poprowadzony i intrygujący. Jej tajemnicze powiązanie z S.H.I.E.L.D. to ciekawy motyw, który kieruje się w zupełnie inną stronę, niż oczekiwałem. W sumie to dobrze, że samo Rising Tide nie odgrywa tu żadnej roli.
Skye, Coulson i May to świetne postacie, które ciągną ten serial. Problem jest z Wardem, który skutecznie psuje wrażenie w każdej scenie. Nie zapominajmy także o "Jar Jar Marvela", jak to za granicą ochrzczono parę Fitz i Simmons - nie mogę się do nich przekonać. Nie pasują mi; są nijacy, nieśmieszni i niesamowicie denerwujący.
Do myślenia zmusza mnie scena po napisach, w której Raina rozmawia z kimś w więzieniu. Wspomina w niej o kontakcie z jakąś osobę, tylko że "Claire Voyant" można zrozumieć dwojako - jeśli to imię, to chodzi o postać z komiksu, będącą inną Black Widow; ale równie dobrze może to być "clairvoyant", czyli jasnowidz. O co by nie chodziło, jestem zaciekawiony.
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. zaprezentowało nam w końcu dwa główne wątki (obok tajemnicy Coulsona) i zaintrygowało. Powoli serial staje się tym, czym powinien być od początku, i wzmocnił mój optymizm, że jeszcze coś z niego będzie.