Debiutancka powieść Kiran Millwood Hargrave pod tytułem The Girl of Ink and Stars zachęca okładką już od pierwszego wejrzenia. Na samym początku tej opowieści poznajemy naszą przewodniczkę po tajemniczej wyspie Moya, którą jest wspomniana już Isabella. Dziewczynka miała brata bliźniaka, niestety ten zmarł, podobnie jak matka. Pozostała po Ma (tak nazywa mamę Isabella) mapa wyspy, przekazywana w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Ojciec Isabelli, zwany przez nią Ta, kartograf, wciąż marzy o wielkim świecie i dalszym uzupełnianiu map. Jego córka wolałaby jednak zapełnić puste przestrzenie ziejące na mapie wyspy Moya, bowiem odkąd przybył na nią Gubernator, nie pozwala on przekraczać granic wioski Gromera wszystkim jej mieszkańcom. Tak się złożyło, że Isabella przyjaźni się z córką Gubernatora, trochę pyskatą dziewczyną o imieniu Lupe. Tak więc codzienna rutyna mieszkańców wyspy trwałaby nieprzerwanie, gdyby nie tragiczna śmierć jednej ze szkolnych koleżanek obu dziewczynek… W tym momencie los wyspy zaczyna znów przeplatać się z legendą o Arincie, bohaterce, która 1000 lat temu uratowała wyspę Moya przed demonem Yote…
Świat stworzony przez Kiran Millwood Hargrave jest mały, wręcz kameralny. To jedna wyspa z kilkoma wioskami, lasami i wieloma tajemnicami. Niewielu mamy tu zresztą bohaterów. Prócz Isabelli czy Lupe poznajemy jeszcze starszego od nich, wyjątkowo silnego chłopca Pablo. Świat wokół wyspy bardzo przypomina ten nasz, jest jednak jego przekręconą wersją. Wspomniany zostaje na przykład Afrik, z którego pochodzi Ta. Imiona bohaterów sugerują mocno hiszpańskie korzenie tej opowieści, jednak to tylko hipoteza, bez pokrycia w rzeczywistości. Zresztą nie ma to większego znaczenia - ta książka jest przede wszystkim skierowana do młodszego czytelnika, co zresztą się wyczuwa i widzi, choćby po jej objętości. Dziewczynkę z atramentu i gwiazd można bez problemu przeczytać w jeden, dwa dni. Tu też trzeba wymienić największy problem, którą uparcie wysuwa się na plan pierwszy już w trakcie czytania - świat przedstawiony jest nakreślony po prostu zbyt słabo i powierzchownie. To prawda, dziecięcemu czytelnikowi nadmiar informacji o geografii nie jest może szczególnie potrzebny, ale choćby pochodzenie bohaterów, jak mieszkają czy jak wygląda ich codzienne życie to już zaledwie wzmianka. Kiedy nie sposób sobie wyobrazić, w jakich czasach żyją bohaterowie, coś jest nie tak. Tego typu informacje trzeba czerpać jedynie z małych detali - mieszkańcu Gromery mieszkają w glinianych lepiankach, co sugeruje, że nie są szczególnie zaawansowaną cywilizacją, ale potem okazuje się, chodzą do szkoły, znają broń palną, statki, kartografię… Dziwny to naród.
fot. Wydawnictwo Literackie
Gdyby autorka pokusiła się o szersze nakreślenie wyspy Moya i jej mieszkańców, powieść wiele by zyskała. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę czyta się niezwykle lekko i wręcz błyskawicznie. Jest to w końcu odrobinę kryminał, w końcu wszystko zaczyna się od standardowego “kto zabił?”. Szybko okazuje się jednak, że legenda o Arincie i cała ta fantastyczna otoczka, która się z nią wiąże, zaczynają grać pierwsze skrzypce. Isabella szybko przekonuje się, ile odwagi trzeba, aby wyruszyć w nieznane i jak ważny jest głód wiedzy. Wspomnieć też trzeba, że nie brakuje tu jednak trochę straszniejszych momentów oraz, niestety, śmierci. Kiedy rzeczywiście trzeba, autorka nie ma oporów przed dokładnym opisaniem dość niepokojących widoków, jakie zastaje Isabella poza swoją wioską. Szybkie skojarzenie nasuwa przygody Muminków, których beztroskie życie od czasu do czasu przerywała taka Buka czy Hatifnatowie… Jako dzieci baliśmy się ich, a fakt, że w animacji czy książkach dla dzieci dzieją się też trochę poważniejsze i straszniejsze rzeczy, wręcz dodawał im tego “czegoś”. Podobnie jest w tej powieści - wyspa Moya również potrafi pokazać swoje okrutniejsze oblicze. Śliczna okładka potrafi więc zmylić. W środku prócz przygód Isabelli - czasem strasznych - znajdziemy też kilka map, a wszystkie strony wydawca postanowił ozdobić kartograficznymi symbolami, takimi jak morskie potwory, niechybnie czające się na żeglarzy. Ma się przez te wszystkie ozdobniki początkowo lekkie wrażenie przesytu, jednak szybko przestaje się zwracać na nie uwagę. Dziewczynka z atramentu i gwiazd ma niezaprzeczalnie swój urok i choć nie jest to powieść wybitna, jej lektura nie będzie też stratą czasu. Ten trochę słodko-gorzki świat po prostu wciąga. Dobrą lekcją będzie dla młodych czytelników podróż Isabelli, pełna niebezpieczeństw i wyrzeczeń, gdzie najważniejsze nie są mięśnie (no dobrze, te też się czasem przydadzą), lecz odwaga i głowa na karku. Wyczuwa się więc spory potencjał autorki i pomimo kilku wad kto wie, może jej następne dzieła zaskoczą czytelników jeszcze bardziej…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj