O tym, że nie będzie to typowy komiks superbohaterski, świadczy już sama okładka zapowiadająca kluczową rolę oprawy graficznej. Na froncie widzimy bowiem, oprócz charakterystycznego dla tytułowej bohaterki sztyletu sai, także potężny karabin trzymany przez nią w lewej dłoni, niemal równy jej wzrostem. Przerost formy nad treścią? O tak, ale z pełną świadomością zaplanowany przez twórców, uderzający z wielką siłą tak w warstwie rysunkowej, jak i scenariuszowej. A najlepsze jest to, że ta bądź co bądź przyciągająca oczy okładka z seksowną i trochę jakby nieludzką Elektrą jest jeszcze do przełknięcia dla ogółu czytelników. Natomiast od tego, co wyprawiane jest wewnątrz komiksu, z pewnością odbije się niejeden fan opowieści superbohaterskich. To wnętrze to scalone w jedną historię, trawiące Franka Millera obsesje i graficzne szaleństwa mało u nas znanego Billa Sienkiewicza. Czytając album można się zastanawiać - zwłaszcza biorąc pod uwagę formalną stronę Dark Knight Returns -  jak wyglądałaby Elektra. Assassin, gdyby nie tylko napisał, ale i narysował ją Miller. Graficzną unikalność zapewnił jednak w tym przypadku Bill Sienkiewicz, który razem z Dave'em MacKeanem, mającym pracować w niedalekiej przyszłości z Grantem Morrisonem nad Batman. Azyl Arkham, na zawsze zapisał się w historii komiksu superbohaterskiego. W jaki sposób? Wychodząc daleko poza graficzną sztampę i tym samym dając historiom o herosach drugie dno. Drugie dno, potrzeba powiedzenia czegoś więcej plus ucieczka od schematów niekończących się naparzanek, a przede wszystkim chęć udowodnienia, że komiksy o superbohaterach nie muszą być tworami dla dzieciaków - to wszystko złożyło się wówczas na twórcze poszukiwania nowych ścieżek wyrazu oraz nowych kontekstów dla przewidywalnych dotychczas historii. Lata osiemdziesiąte przyniosły Watchmen, Powrót Mrocznego Rycerza, Batman: The Killing Joke, Azyl Arkham i oczywiście wreszcie u nas obecną Elektrę Assassin. Przy okazji można wyrazić żal, że wciąż pozostaje u nas nie wydana - czy raczej przerwana po pamiętnym, pierwszym zeszycie z lat dziewięćdziesiątych - Elektra Saga, od której najlepiej zacząć spotkanie z postacią stworzoną przez Franka Millera. Bardzo dużo z tego komiksu pożyczyli scenarzyści drugiego sezonu Daredevil, ale przynajmniej dzięki temu, czytając Elektrę Assassin, fani znający serialowe perypetie bohaterki i chłonąc fabułę nie będą czuli się jak dzieci we mgle.
Źródło: Egmont
Z drugiej strony i tak nie będzie łatwo, ponieważ obaj twórcy zapraszają na swojego rodzaju komiksowy rollercoaster i trzeba jeszcze raz podkreślić, że tę jazdę z pewnością nie wszyscy przetrwają. Co więcej, dotychczasowa wiedza na temat Elektry okazuje się w przypadku tej historii w zasadzie mało użyteczna, bo nawiązań jest jak na lekarstwo. Na dodatek opowieść ta rodzi się w chaosie, ale kiedy tylko wpadniemy w odpowiedni rytm (co może nastąpić po dwóch, może trzech zeszytach), mimo stale obecnych w fabule formalnych szaleństw, wszystko zacznie nabierać sensu i przejrzystości. Okaże sie przy tym, że superbohaterska otoczka, na czele z bardzo ważną tu rolą agencji S.H.I.E.L.D., jest jedynie pretekstem do snucia historii nacechowanej charakterystycznymi dla końca zimno-wojennej ery lękami. To, czym Miller dzielił się z czytelnikami w Daredevilu: Odrodzonym lub w Marcie Washington, nabiera w Elektrze Assassin formy kondensacji totalnej. Tak totalnej,  że aż momentami na granicy groteski i parodii, a może nawet i śmieszności. Miller i Sienkiewicz doszli bowiem w swoim komiksie do pewnej granicy, być może nawet ją przekroczyli. Z jednej strony stworzyli opowieść nierzadko bardziej i mocniej fabularnie absurdalną, niż zakręcone historyjki marvelowskich klasyków. Z drugiej strony nie bali się pokazać w niej drugiego dna, którym w tym przypadku było wyjście ze sfery bezpiecznej rozrywki. Dzisiaj tkwią w niej komiksowe i kinowe produkcje Marvela - nawet Netflix ze swoimi serialami nie zbliżył się jeszcze tak bardzo do mroku i poziomu najważniejszych superbohaterskich opowieści z lat osiemdziesiątych.  A Elektra Assassin to już apogeum, czyste szaleństwo, obsesje i demony wywleczone na wierzch, z pomocą których autorzy  próbują nam przekazać wcale przez nas niechcianą, niebezpieczną prawdę. Prawdę o tym, że jesteśmy oszukiwani. Prawdę o tym, że gdyby tylko superbohaterowie istnieli, to ich życie musiałoby wyglądać tak, jak w Elektrze Assassin: pełne udręki i ekstazy. Tylko że my od prawdziwych historii wolimy bajki - bo przecież rozrywka to bodajże ostatnia bezpieczna rzecz na tym świecie i od tej naszej bajkowej przystani wara szalonym twórcom pokroju Millera i Sienkiewicza.
Źródło: Świat Komiksu
Kto jednak pragnie dotknięcia szaleństwa, nie boi się ekspresyjnych gryzmołów i czasami wypełnionych pretensjonalnymi tekstami dymków,  niech sięgnie po ten komiks. A o czym właściwie jest ta historia? Cóż, mamy w niej niezrównoważoną psychicznie i bezwzględną Elektrę oraz pewnego zwyrodnialca, w postaci raczej mało przystojnego agenta S.H.I.E.L.D. Koniec końców, para ta będzie próbowała uratować świat. Heh, czyli jednak superbohaterska bajeczka? Nawet jeśli tak, to z pewnością najbardziej popieprzona z nich wszystkich.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj