Tym sposobem dostajemy historię byłego agenta CIA Ethana Rennera. Tak, serio, ma na nazwisko Renner. Nie oddaje ono jednak w pełni jego charakteru i umiejętności, bo od ucieczki (niezamierzona gra słów) nasz emerytowany zabójca woli konfrontację. Tutaj komuś przyfasoli, tam kogoś porazi prądem albo kopnie w klatkę piersiową. Jak trzeba strzelać, to też nie ma problemu. Ethan ma jednak jeden podstawowy kłopot: dowiaduje się, że ma glejaka i zostało mu jakieś pięć tygodni życia. Postanawia więc wrócić do dawno niewidzianej rodziny i pojednać się z nią tuż przed śmiercią. Szczególnie zależy mu na dobrym kontakcie z córką (całkiem niezła w roli zbuntowanej nastolatki Hailee Steinfeld).
Zanim to jednak w pełni się uda, pojawia się tajemnicza Vivi, która oferuje mu supertajny, eksperymentalny lek pozwalający na znaczną poprawę życia oraz jego przedłużenie. W zamian Ethan ma 72 godziny, aby rozpracować Wolfa, niemieckiego terrorystę, zanim ten zdąży zrobić coś bardzo złego: najpewniej sprzeda brudną bombę albo sam przy okazji coś wysadzi.
Jeżeli wydaje Wam się, że fabuła brzmi co najmniej idiotycznie, to macie rację. Historia przedstawiona w filmie ledwo nadaje się na produkcyjniaka typu B albo i C, jednak Luc Besson zrobił z tego blockbustera – może nie tak drogiego w produkcji, ale przynajmniej z nazwiskami, nawet jeśli z odzysku. I tak nowym Neesonem pragnie zostać Kevin Costner, a na stołek reżyserski powraca rzadko widziany McG. Na nic to się jednak zdaje, bo chociaż 72 godziny mają potencjał, to został on zmarnowany poprzez przyjętą konwencję. Zamiast dobrego szpiegowskiego thrillera z elementami godzenia się z rodziną i walki z czasem (a także śmiercią) bądź chociaż przyzwoitego kina akcji w stylu wspomnianej Uprowadzonej dostajemy nieśmieszną komedię z elementami walki wręcz i scen tortur, które bez problemu mogłyby oglądać nawet nastolatki.
Bohater biega, jeździ samochodem, czasem przesiada się na fioletowy rower, najczęściej zaś odbiera telefony od córki, pyta gangstera o poradę w sprawie dziecka i próbuje ratować swoje małżeństwo, które pomimo scen sugerujących, że nie ma najmniejszych szans, jest jak najbardziej do odratowania. A wszystko w imię walki z terrorystą, który jest groźny niczym... właściwie to wcale nie jest groźny, bo wszyscy przeciwnicy Ethana są jak kolejne kukiełki – pojawiają się, zostają zastrzeleni i znikają. Ich charakter i działalność zostaje zaś opisana jako złowieszcza i niebezpieczna.
Najciekawszą postać wykreowała Amber Heard; jej tajemnicza femme fatale o niejasnych do końca zamiarach mogłaby być naprawdę świetnym dodatkiem do całkiem niezłego Kevina Costnera. Luc Besson postanowił jednak, że skoro Vivi jest taka świetna i tajemnicza, to nie ma sensu posyłać jej do akcji. Kobieta wyręcza się więc emerytowanym agentem, a sama woli przyglądać się całości z boku. Jest to niezrozumiałe, bezsensowne i idiotyczne, ale przynajmniej daje pretekst do pokazania Costnera w akcji. A ten radzi sobie całkiem nieźle, próbując momentami ratować film, ale niestety jest z góry skazany na porażkę. Scenarzyści nie dają mu żadnej szansy na pokazanie aktorstwa, zamiast tego skupiając się na jego kłopotach z córką, poznawaniu na nowo świata nastolatków, problemach z emigrantami no i halucynacjach, które można skutecznie stłumić... alkoholem.
Najnowsze dzieło studia Luca Bessona to produkcja obrażająca inteligencję widzów. Żarty są na poziomie rynsztokowym, a scen akcji jest za mało, żeby w pełni się nimi nacieszyć. Brakuje dobrej fabuły, konsekwencji i tego czegoś, co sprawiło, że Uprowadzona odniosła tak ogromny sukces. Dziwi, że francuski twórca nie potrafi zrobić dobrej komedii. Udało mu się przy Piątym elemencie, udało także przy Taxi. Tutaj jednak nie zagrało prawie nic. A szkoda, bo Costner miał potencjał, żeby stać się drugim Liamem Neesonem i potem wspólnie z córką ratować świat. A tak – zostało mu spokojne życie na emeryturze, z uroczą rodziną u boku.