Filmowcy uwielbiają ekranizować powieści Jane Austen, zarówno dlatego że są pełne ciekawych postaci, jak i dlatego że pomimo upływu czasu nadal są niezmiernie aktualne. Emmę na ekranie widzieliśmy już wielokrotnie. Najbardziej w pamięci widzów zakorzeniła się wersja z 1996 roku autorstwa Douglasa McGratha z Gwyneth Paltrow w tytułowej roli. I wydawało się, że ta produkcja wyczerpuje temat i nie da się jej już lepiej zekranizować, aż tu nagle pojawia się Autumn de Wilde, która udowadnia wszystkim, że byli w błędzie. Początkująca reżyserka, a zarazem bardzo znana fotografka na nowo opowiada historię rozkapryszonej dziewczyny z bogatego domu. Emma Woodhouse (Anya Taylor-Joy) poniekąd z nudów i dla zaspokojenia własnego ego bawi się w kupidyna, swatając ludzi w swoim otoczeniu, często wbrew ich naturalnym uczuciom. Nie przyjmuje do wiadomości, że może się mylić. Jest wszechwiedząca, arogancka i egoistyczna. Jednak fortuna jej ojca stawia ją na górze w hierarchii małego miasteczka, więc nie ma tu prawie nikogo, kto mógłby się jej przeciwstawić. Wyjątkiem jest bliski przyjaciel rodziny, George (Johnny Flynn), który nic sobie nie robi z fortuny koleżanki i w sytuacjach krytycznych nie szczędzi jej gorzkich słów. Czym Emma w wykonaniu de Wilde różni się od tej McGratha? Jest dużo lżejsza. Reżyserka większy nacisk kładzie na warstwę komediową powieści Austen, odkładając dramaty na dalszy plan, a skupiając uwagę widza na komicznych, wręcz groteskowych sytuacjach, które są wynikiem poczynań głównej bohaterki. Obserwowanie jak tytułowa dama w uporczywy sposób próbuje znaleźć najwłaściwszego, według siebie, kandydata na męża dla nowej koleżanki Harriet Smith (Mia Goth) jest przezabawne. Zwłaszcza że jej działania zaczynają ją przerastać, a tłum adoratorów błędnie odbiera jej zagrania, co prowadzi ostatecznie do wielu nieporozumień i dramatów. Takie nowatorskie podejście do tekstu Austen ma zarówno dobre jak i złe strony. Na plus możemy zaliczyć fakt, że jest to realizacja odmienna niż te poprzedników. Na minus, że przez ten zabieg ucieka gdzieś ukryty w tekście komentarz społeczny do przedmiotowego traktowania kobiet i do instytucji małżeństwa w XVIII-wiecznej angielskiej prowincji, gdzie kierowano się majątkiem, a nie uczuciem. Gdzie zamążpójście przypominało transakcję biznesową, a nie zadbanie o szczęśliwy związek pomiędzy dwojgiem ludzi. Film natomiast wygrywa z poprzednikami na polu aktorskim. Casting został przeprowadzony pierwszorzędnie. Obsadzenie Anya Taylor-Joy w głównej roli okazało się strzałem w dziesiątkę. Emma w jej wykonaniu jest cudowna, tak jakby Austen, wymyślając †ę postać myślała właśnie o aktorce, co jak wiemy jest niemożliwe. Jednak jej charakter, sposób gry, mimika, wszystko pasuje idealnie. Widz nie jest w stanie oderwać od niej wzroku w każdej scenie, w której się pojawia. Z miejsca kupuje się jej arogancję i pychę. Młoda aktorka nawet nie musi mocno gestykulować, by pokazać emocje, jej twarz mówi wszystko, co reżyserka szybko dostrzegła i skrzętnie wykorzystała podczas konstruowania kadrów.
fot. screen z YouTube
Na uwagę zasługuje też fakt, że atmosfera jest tu budowana nie przez zaognione dyskusje, a muzykę. Ciekawie prezentuje się też drugi plan. Fani brytyjskiego Sex Education będą zachwyceni, widząc swoich ulubieńców takich jak Tanya Reynolds czy Connor Swindells w innym entourage. Oboje udowadniają, że dobry występ w serialu Netflixa nie był dziełem przypadku. Choć moim prywatnym faworytem jest Bill Nighy jako zdystansowany Pan Woodhouse, który nie spocznie dopóki nie zlikwiduje wszystkich przeciągów w swoim dworku. Wyborna postać. Emma równie dobrze prezentuje się pod względem wizualnym, co aktorskim. Ostatni raz tak zachwycony filmem kostiumowym byłem podczas seansu Faworyty, a tu jest jeszcze lepiej. Połączenie fotograficznego talentu reżyserki z niezwykłym wyczuciem Christophera Blauvelta owocuje przepięknymi kadrami, które na długo zapadają w pamięci. Zresztą wystarczy zobaczyć zwiastun, by się o tym przekonać. Kolory, kostiumy, architektura pomieszczeń wszystko to komponuje się w znakomity obraz, na który patrzy się z ogromną przyjemnością. Widz nie ma problemu by zrozumieć, że czas bogaczy w tamtej epoce upływał na strojeniu się w coraz to zmyślniejsze kreacje i wylegiwanie się na trawie podczas różnych spotkań i pikników towarzyskich. Film Autumn de Wilde może i nie jest najdokładniejszą ekranizacją powieści Austen, ale  z drugiej strony takie już BBC nakręciła, więc widzowie zasłużyli na coś luźniejszego. Reżyserka za to rekompensuje to świetnym humorem, wyborną muzyką i przepięknymi zdjęciami. Jestem też przekonany, że od teraz to twarz Taylor-Joy  a nie Paltrow będzie przychodziła nam na myśl, gdy ktoś wspomnie o Emmie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj