Emma - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 28 lutego 2020Emma w reżyserii Autumn de Wilde jest już trzecią ekranizacją powieści autorstwa Jane Austen. Czy tej wersji udaje się podejść do tematu w inny sposób niż poprzedniczkom? Przeczytajcie naszą recenzję.
Emma w reżyserii Autumn de Wilde jest już trzecią ekranizacją powieści autorstwa Jane Austen. Czy tej wersji udaje się podejść do tematu w inny sposób niż poprzedniczkom? Przeczytajcie naszą recenzję.
Filmowcy uwielbiają ekranizować powieści Jane Austen, zarówno dlatego że są pełne ciekawych postaci, jak i dlatego że pomimo upływu czasu nadal są niezmiernie aktualne. Emmę na ekranie widzieliśmy już wielokrotnie. Najbardziej w pamięci widzów zakorzeniła się wersja z 1996 roku autorstwa Douglasa McGratha z Gwyneth Paltrow w tytułowej roli. I wydawało się, że ta produkcja wyczerpuje temat i nie da się jej już lepiej zekranizować, aż tu nagle pojawia się Autumn de Wilde, która udowadnia wszystkim, że byli w błędzie. Początkująca reżyserka, a zarazem bardzo znana fotografka na nowo opowiada historię rozkapryszonej dziewczyny z bogatego domu. Emma Woodhouse (Anya Taylor-Joy) poniekąd z nudów i dla zaspokojenia własnego ego bawi się w kupidyna, swatając ludzi w swoim otoczeniu, często wbrew ich naturalnym uczuciom. Nie przyjmuje do wiadomości, że może się mylić. Jest wszechwiedząca, arogancka i egoistyczna. Jednak fortuna jej ojca stawia ją na górze w hierarchii małego miasteczka, więc nie ma tu prawie nikogo, kto mógłby się jej przeciwstawić. Wyjątkiem jest bliski przyjaciel rodziny, George (Johnny Flynn), który nic sobie nie robi z fortuny koleżanki i w sytuacjach krytycznych nie szczędzi jej gorzkich słów.
Czym Emma w wykonaniu de Wilde różni się od tej McGratha? Jest dużo lżejsza. Reżyserka większy nacisk kładzie na warstwę komediową powieści Austen, odkładając dramaty na dalszy plan, a skupiając uwagę widza na komicznych, wręcz groteskowych sytuacjach, które są wynikiem poczynań głównej bohaterki. Obserwowanie jak tytułowa dama w uporczywy sposób próbuje znaleźć najwłaściwszego, według siebie, kandydata na męża dla nowej koleżanki Harriet Smith (Mia Goth) jest przezabawne. Zwłaszcza że jej działania zaczynają ją przerastać, a tłum adoratorów błędnie odbiera jej zagrania, co prowadzi ostatecznie do wielu nieporozumień i dramatów. Takie nowatorskie podejście do tekstu Austen ma zarówno dobre jak i złe strony. Na plus możemy zaliczyć fakt, że jest to realizacja odmienna niż te poprzedników. Na minus, że przez ten zabieg ucieka gdzieś ukryty w tekście komentarz społeczny do przedmiotowego traktowania kobiet i do instytucji małżeństwa w XVIII-wiecznej angielskiej prowincji, gdzie kierowano się majątkiem, a nie uczuciem. Gdzie zamążpójście przypominało transakcję biznesową, a nie zadbanie o szczęśliwy związek pomiędzy dwojgiem ludzi.
Film natomiast wygrywa z poprzednikami na polu aktorskim. Casting został przeprowadzony pierwszorzędnie. Obsadzenie Anya Taylor-Joy w głównej roli okazało się strzałem w dziesiątkę. Emma w jej wykonaniu jest cudowna, tak jakby Austen, wymyślając †ę postać myślała właśnie o aktorce, co jak wiemy jest niemożliwe. Jednak jej charakter, sposób gry, mimika, wszystko pasuje idealnie. Widz nie jest w stanie oderwać od niej wzroku w każdej scenie, w której się pojawia. Z miejsca kupuje się jej arogancję i pychę. Młoda aktorka nawet nie musi mocno gestykulować, by pokazać emocje, jej twarz mówi wszystko, co reżyserka szybko dostrzegła i skrzętnie wykorzystała podczas konstruowania kadrów.
Na uwagę zasługuje też fakt, że atmosfera jest tu budowana nie przez zaognione dyskusje, a muzykę. Ciekawie prezentuje się też drugi plan. Fani brytyjskiego Sex Education będą zachwyceni, widząc swoich ulubieńców takich jak Tanya Reynolds czy Connor Swindells w innym entourage. Oboje udowadniają, że dobry występ w serialu Netflixa nie był dziełem przypadku. Choć moim prywatnym faworytem jest Bill Nighy jako zdystansowany Pan Woodhouse, który nie spocznie dopóki nie zlikwiduje wszystkich przeciągów w swoim dworku. Wyborna postać.
Emma równie dobrze prezentuje się pod względem wizualnym, co aktorskim. Ostatni raz tak zachwycony filmem kostiumowym byłem podczas seansu Faworyty, a tu jest jeszcze lepiej. Połączenie fotograficznego talentu reżyserki z niezwykłym wyczuciem Christophera Blauvelta owocuje przepięknymi kadrami, które na długo zapadają w pamięci. Zresztą wystarczy zobaczyć zwiastun, by się o tym przekonać. Kolory, kostiumy, architektura pomieszczeń wszystko to komponuje się w znakomity obraz, na który patrzy się z ogromną przyjemnością.
Widz nie ma problemu by zrozumieć, że czas bogaczy w tamtej epoce upływał na strojeniu się w coraz to zmyślniejsze kreacje i wylegiwanie się na trawie podczas różnych spotkań i pikników towarzyskich.
Film Autumn de Wilde może i nie jest najdokładniejszą ekranizacją powieści Austen, ale z drugiej strony takie już BBC nakręciła, więc widzowie zasłużyli na coś luźniejszego. Reżyserka za to rekompensuje to świetnym humorem, wyborną muzyką i przepięknymi zdjęciami. Jestem też przekonany, że od teraz to twarz Taylor-Joy a nie Paltrow będzie przychodziła nam na myśl, gdy ktoś wspomnie o Emmie.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat