Eternals od Chloé Zhao nie jest ani najlepszym, ani najgorszym filmem MCU. Jest jednak produkcją wartą uwagi ze względu na szereg świeżych i jednocześnie pokracznych elementów.
Kiedy widzimy czarną planszę i napisy tłumaczące nam wielkie wydarzenia na tysiące lat przed pojawieniem się człowieka, już wtedy da się odczuć nieco inne podejście do prowadzonej narracji. Zaraz potem mamy narodziny tytułowych Eternals, którzy trafiają z misją na Ziemię 5000 lat przed naszą erą, do starożytnej Mezopotamii. Zanim więc na ekranach zagości logo Marvel Studios, oglądamy bohaterów rozprawiających się z Dewiantami. Ich zadaniem jest bowiem chronić ludzkość przed tajemniczymi istotami z kosmosu. Szybko przekonamy się, jak cienka jest granica między podrzucaniem pomysłów na silnik parowy a ingerencją w losy naszego gatunku.
Nie jest łatwo to przyznać, ale pierwszy akt filmu był dla mnie doświadczeniem porównywalnym do wspinaczki górskiej z pełną zakupów reklamówką z dyskontu. Nie przez to, co zaproponowano nam w scenariuszu, jeśli chodzi o zarysowanie relacji i prezencję bohaterów, ale przez konstrukcję narracyjną. A ta nie przepada za dłuższymi chwilami spędzonymi w jednym miejscu i zabiera nas do Babilonu, by później udać się do współczesnego Londynu lub stolicy państwa Azteków, Tenochtitlánu. W każdym z tych miejsc dzieją się rzeczy mniej lub bardziej przyjazne dla naszych Przedwiecznych - w pierwszej lokacji tworzą wspaniały dom dla ówczesnych ludzi, uczą się ich zwyczajów i kreują nowe, przyspieszają rozwój duchowy, intelektualny i techniczny. W Londynie rozkładane są pionki na planszy, a może raczej figury lekkie, bo mamy przecież do czynienia z boskimi istotami, których imiona nie bez powodu kojarzą się z przedstawicielami greckiej mitologii. Chociaż tytułowi Eternals nie reagowali, gdy Ziemia atakowana była przez Lokiego, Ultrona lub Thanosa, niespodziewanie po kilku tysiącach lat znowu muszą stanąć do walki, bo w niewyjaśnionych okolicznościach doszło do powrotu Dewiantów.
Informowanie widza o relacjach wewnątrz grupy przebiega bardzo subtelnie i dość szybko bohaterowie łączą się w mniej lub bardziej oczywiste pary. Sersi i Ikaris mają się ku sobie zaraz po przebudzeniu, Tena i Gilgamesh nadają na tych samych falach i wspierają się od początku do końca, natomiast Makkari i Druig są tak uroczy w swoich flirtach, że można się tylko uśmiechnąć. Dostajemy obietnicę, że scenariusz uniesie dużą liczbę postaci, a ich motywacje będą miały okazję wybrzmieć na ekranie. Niestety, tak się do końca nie dzieje, a na pewno nie na równych zasadach. Nawet w tym długim metrażu nie udało się wszystkiego zaakcentować tak, by poczucie niedosytu nie miało prawa bytu po seansie. Powracam więc myślą do mojego porównania z dźwiganiem zakupów na górski szczyt - nie minęło nawet trzydzieści minut filmu, a my byliśmy w setce lokacji, poznając lepiej raptem czterech bohaterów, z czego jednym z nich jest Dane Whitman (na ekranie pojawia się łącznie przez jakieś pięć minut). W trakcie tej niespecjalnie dobrze prowadzonej podróży dowiadujemy się o miłosnym trójkącie między Sersi, Ikarisem i wspomnianym Whitmanem, oglądamy ponowne ekranowe spotkanie Kita Haringtona i Richarda Maddena, a zatem byłych braci z Gry o tron. Dochodzi także do kilku starć z Dewiantami i ostatecznie pierwszy akt wieńczony jest śmiercią Ajak, przywódczyni Przedwiecznych, co ostatecznie motywuje bohaterów do ponownego spotkania.
W kontekście Eternals spotkaliście się na pewno z twierdzeniami, że mamy do czynienia z filmem zupełnie innym od pozostałych produkcji Kinowego Uniwersum Marvela. I jest w tym prawda, ale tylko połowiczna. Dla lepszego zrozumienia tego zagadnienia wypadałoby rozrysować Eternals na osi czasu, odznaczając elementy jasno wskazujące na styl Chloé Zhao, jak również wszystkie te momenty, w których otrzymujemy typową rozwałkę akcentującą nam charakter rozrywkowy tej produkcji. Niestety, bardzo szybko okazuje się, że konflikt Przedwiecznych z Dewiantami powstał wyłącznie po to, by Ikaris mógł polatać po mapie i miał do kogo celować laserami z oczu. Byłem zmęczony każdą przedłużającą się sceną akcji, realizowaną raz lepiej, raz gorzej. Bitka była zwyczajnie powtarzalna. Nie chodzi tylko o ruchy wykonywane przez wspomnianego Ikarisa, ale też o Gilgamesha, który po raz dziesiąty wykonywał ten sam atak swoją naładowaną pięścią. Może tylko obserwowanie majestatycznej Teny dawało względną przyjemność. Na wspomnianej osi mamy więc momenty cudownie wykadrowane, subtelne, majestatyczne, podparte naturalnym światłem i długimi ujęciami, co świadczy o stylu reżyserki, ale też gwarantuje spójną stylistykę uniwersum. Fakt, nie ma ich za dużo. Bardzo łatwo jest zapomnieć o wielkim logo MCU podczas seansu, mamy więcej odniesień do bohaterów DC niż tych z Marvela. Nie mam jednak wątpliwości, że Eternals znacznie by zyskali, gdyby całkowicie zrezygnowano ze sztucznego konfliktu bohaterów z Dewiantami. Lepiej byłoby, gdyby skupiono się na rozmowach, relacjach, motywacjach i zagadnieniach związanych z Celestialem Arishemem, który wysłał ich nie po raz pierwszy na misję, by pomogli Ziemianom w rozwoju i zwiększaniu populacji, aby z jądra planety mógł wykluć się nowy Celestial.
Prawda, że ten koncept jest kapitalny? Było to dla mnie ogromnym i pozytywnym zaskoczeniem, że skala tego filmu jest znacznie większa niż w dwóch ostatnich częściach Avengers. Tam przecież Thanos chciał "tylko" wymazać połowę istnień we wszechświecie, a tutaj może zostać zniszczona cała planeta. Następuje więc moment, kiedy wagonik z napisem "narracja" wjeżdża na odpowiednie tory i możemy bardziej skupić się na relacjach wewnątrz grupy. Jestem ciągle pod wrażeniem tego, jak udało się zarysować podejście do przekonań każdego z Przedwiecznych, co niejako wyjaśnia ich liczebność. Chodziło wszakże o ukazanie różnic między nimi, zaprezentowanie różnych podejść i perspektyw. Każda z nich jest ważna i nawet jeśli nie dostaje odpowiednio dużo czasu, to jednak ma to sens z perspektywy historii. Eternals przez tysiące lat przyczynili się do unicestwienia wielu planet, ale dopiero Ziemia i znajdujący się na niej ludzie byli w stanie obudzić w nich moralność, zmotywować do tego, aby sprzeciwili się planom Arishema. W scenariuszu mamy mniej lub bardziej subtelne elementy rozwijające ich związek z naszą planetą - każdy z nich postępuje racjonalnie wewnątrz własnego postrzegania świata, co obserwuje się kapitalnie, gdy wchodzą między sobą w interakcje. Pod tym względem jest to całkowita nowość nie tylko dla MCU, ale w ogóle kina superbohaterskiego. Na koniec trudno mówić nawet o zdradzie Ikarisa, bo on jest wierny swojej misji i zadaniom, do których został stworzony. Jako widzowie nie będziemy go lubić, bo działa na naszą niekorzyść, ale nie da się zaprzeczyć temu, że postać ma prawo w swoim mniemaniu uważać, że postępuje słusznie. W planie bytów trudnych do pojęcia, jakimi są Celestiale, zaszła jednak pomyłka. Stworzeni Przedwieczni są istotami pełnymi wad, co zbliża ich do naszego gatunku - nie tylko pod względem wyglądu. Konflikt wewnętrzny jest więc bardzo ambitny i trzyma się mocno za rękę z monumentalnym podejściem do prezentowania narracji.
Chciałbym móc napisać, że Eternals to wzór dla filmów z ogromną liczbą bohaterów, jeśli chodzi o umiejętne i dostateczne ich zaprezentowanie, ale do końca tak nie jest. Uważam, że gdyby usunąć wszystkie sceny z Dewiantami, które są skazą na honorze tego filmu, ta sztuka mogłaby się udać. Poruszane wątki są bardzo ambitne, ale potrzebują innego traktowania. Wspomnę chociażby sytuację z dziecięcą formą Sprite, która przez to nigdy nie może być traktowana na równi z innymi. Phastosa, którego motywacja zostaje fantastycznie zarysowana (warta podkreślenia jest scena w Hiroszimie), gdy doświadcza najmroczniejszych występków ludzkości. W końcu jednak odnajduje swój cel w życiu w osobie kochającego męża, z którym wychowuje zafascynowanego superbohaterami syna. To ostatecznie determinuje jego decyzje, by sprzeciwić się planowi Arishema, który przez długi czas trzymał ich w nieświadomości. W tym wszystkim kluczowa jest Sersi - nieprzypadkowo zostaje następczynią Ajak. To ona konfrontuje się z Celestialem i dowiaduje o całym planie. Wykładanie w tych sekwencjach ekspozycji było zabawnie nieporadne, ale ostatecznie robiło wrażenie tym, jak skrzętnie zaplanowano tutaj całą intrygę. Powiedzmy, że Zhao przygotowała na tacy wykwintne danie, które jednak zostało potem doprawione za mocno przez scenarzystów i położone na nasz stół przez nieporadnego kelnera.
Dostajemy nawet nieoczywiste reakcje bohaterów - Kingo zgadza się z planem Arishema, ale nie chce walczyć ze swoimi przyjaciółmi. To mogło na początku wydawać się tanie rozwiązanie, aby zmniejszyć liczbę postaci w finale, jednak po czasie całkowicie to kupuję. Szczególnie warta zapamiętania jest właśnie finałowa sekwencja, która działa na poziomie emocjonalnym dzięki wcześniejszym zarysowaniu relacji. Jest do tego widowiskowa! Kapitalnie ogląda się szybkość Makkari, siłę Ikarisa i pomysłowość Phastosa. Wszystkie te złocenia, dryfujące elementy i stylistyka Przedwiecznych raduje oczy. Nieporozumieniem jest nagłe pojawienie się ostatniego z Dewiantów, tak jakby sobie o nim nagle przypomniano. Jest jak nieproszony gość na imprezie, który psuje wszystkim zabawę. Tena szybko się z nim rozprawia, a potem możemy obserwować powolne narodziny Celestiala, które ostatecznie zostają powstrzymane przez Sersi. W otoczeniu plaży, palców i głowy wystającej spod wody ogromnego bytu ostatecznie stawiają potężną kropkę nad i tej produkcji. Produkcji nietypowej, nieumiejętnie łączącą ambicję z komercją, ale też świetnej, jeśli chodzi o kreślenie motywacji.
Eternals od Chloé Zhao nie jest ani najlepszym, ani najgorszym filmem MCU. Składa się ze świetnych elementów, które niestety przeplatane są pokracznymi rozwiązaniami, nieco męczącymi dialogami i scenami akcji, które nie pomagają w radowaniu się z czysto rozrywkowej strony tej produkcji. Mimo wielu elementów wspólnych i spójnych z MCU to jednak zdecydowanie jedno z bardziej autorskich przedsięwzięć. Świeżość w postępowaniu Chloé Zhao jest na tyle odczuwalna, że nie sposób nie docenić tego filmu. Zderzenie ambitnych i głupkowatych motywów tworzy wywar niesamowitości, które nie stanowią o łatwym do skonsumowania dziele, co cieszy i daje nadzieję na to, że dostaniemy na dużym ekranie kolejne ciekawe podejścia do tematu superbohaterów. Oby negatywne recenzje części krytyków i widzów nie zniechęciły twórców do odważnego sięgania po nowe, bo na tym etapie rozwoju gatunku potrzebujemy wychodzenia poza konwenanse i przekraczania nieprzekraczalnego. I za podjęcie tej próby dziękuję Chloé Zhao.