Przez długi czas Joanne M. Harris nie zapuszczała się w stronę fantastyki czy fantasy, chociaż jej powieści zawsze miały w sobie odrobinę magii, skrytej w jedzeniu (Czekolada), napitkach (Jeżynowe wino), zwykłych przedmiotach (Rubinowe czółenka) czy brzegu morza (Świat w ziarnku piasku). Siłą napędową czarów przewijających się przez jej książki były wspomnienia, uczucia i emocje – bardzo kobiece, słodko-gorzkie, niekoniecznie wesołe. Odskocznią, chociaż tylko pozorną, bywały powieści historyczne (Duch z przeszłości) czy książka kucharska. A później Harris napisała dwie części Run, powieści dla młodzieży łączącej świat mitów ze współczesną fantasy, po raz pierwszy wkraczając do uniwersum nordyckich bogów, po Ragnaroku zdegradowanych do roli demonów i pozbawionych mocy, którą pragną odzyskać. Na kartach Run pojawili się Asowie i Wanowie, w tym Odyn, ale i niepoprawny oszust – Loki. Stare historie zostały opowiedziane na nowo, we współczesnym sztafażu i przez pryzmat niewiele rozumiejącej dziewczynki, na swoje nieszczęście obdarzonej runą. Sympatia do boga ognia i kłamstwa, która przewijała się przez obie części Run, znalazła swoje ujście w najnowszej książce Joanne M. Harris - The Gospel of Loki - i tym razem nie jest to już powieść jedynie dla młodzieży.
Źródło: Akurat
Ewangelia opowiada dzieje Asgardu oczyma Lokiego, a więc zupełnie z innego punktu widzenia, niż to zazwyczaj bywało. Loki nie jawi się jako zimnokrwisty, samolubny i podły krętacz, ale uroczy, choć niepoprawny, czasem zbytnio impulsywny (w końcu jest demonem Ognia) i urażony w swej dumie (jak wszyscy bogowie) rudowłosy łobuz z głową na karku. Snuje kolejne opowieści o wielu perypetiach Asów, zbudowaniu Asgardu, zdobyciu krasnoludzkich darów (w tym młota Thora, Mjolnira), przymusowych przebierankach (Thor jako Freja), przygodach miłosnych (sam Loki nie był wiernym małżonkiem, w wyniku czego zrodzili się Fenrir, Hel i Jormungand), bohaterstwie i knowaniach, miłości i nienawiści, lojalności i zdradzie. A nade wszystko o tym, by nie wierzyć przepowiedniom, chociaż się spełniają. I chociaż historia kończy się smętnie (trudno uznać Ragnarok za coś wesołego), a Loki staje po niewłaściwej stronie, na samym końcu pojawia się iskierka nadziei, którą możemy dopowiedzieć sobie, jeśli znam świat Run. W ten sposób koło się zamknie, a Jormungand znowu będzie mógł połykać własny ogon, opasując korzenie Wiecznego Drzewa. Lokabrenna, czyli Ewangelia według Lokiego, jest napisana doskonałym językiem - barwnym, lekkim, przekornym, z nutą humoru i ironii. Loki jest świetnym gawędziarzem i słuchamy go w oczarowaniu, z rodzącym się w głębi ducha przeświadczeniem, że ma całkowitą rację, a bogowie Asgardu, cóż, zasłużyli na to, co ich spotkało. W większości. Mimo że nasz szacowny mówca również nie pozostaje bez winy. Bardzo dobre tłumaczenie Ewy Spirydowicz, niezła oprawa graficzna (projekt okładki autorstwa Wojciecha Chomińskiego), poprawny skład – wydawnictwo Akurat wyśmienicie poradziło sobie z wydaniem najnowszej powieści Joanne M. Harris. Aż chciałoby się sięgnąć po więcej… bo dlaczego Loki nie mógłby opowiadać dalej?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj