"Exodus: Bogowie i królowie" nie został zbyt dobrze przyjęty przez krytyków i niewiele lepiej przez widownię. Zewsząd słychać zawiedzione głosy, a fani Scotta już chyba ostatecznie przestali mieć nadzieję, że wróci on do robienia dobrych filmów. Jego kinowa interpretacja losów Mojżesza faktycznie nie jest dobrym obrazem, ale nie jest też całkowitym koszmarem, który miałby się widzom śnić po nocach. Film ogląda się dobrze, a czasem można się nawet lekko uśmiechnąć. Polecam pójść do kina bez większych oczekiwań, bo wyszło po prostu średnio. Najważniejszą rzeczą, o której należy pamiętać, oglądając "Exodus: Bogowie i królowie, jest fakt, że to ekranizacja części Biblii. Biblijne opowieści są specyficznym źródłem, dość niewdzięcznym i rządzącym się swoimi prawami. W Biblii wypada czasem coś, co nie wypadałoby nigdzie indziej. Zanim wyda się więc krytyczny osąd, trzeba się zastanowić, czy nie krytykujemy filmu za to, co wynika z jego źródła. Nie można więc doszukiwać się logiki w tym, że obdarty mężczyzna nagle zaczyna gadać z Bogiem o wyglądzie dziecka (i akurat wizja starotestamentowego Boga ukazującego się w postaci małego chłopca jest bardzo ciekawa). Jeśli to kogoś przerasta, to nie jest film dla niego.

[video-browser playlist="614033" suggest=""]

"Exodus: Bogowie i królowie" ma inne problemy, które nie są związane ze specyfiką Biblii, a wynikają po prostu ze słabości scenariusza. Konflikt pomiędzy Mojżeszem a Ramzesem wypadł sztucznie i jest dość naciągany, ale trzeba przyznać, że Bale i Edgerton dali z siebie wszystko. Starali się dodać swoim postaciom głębi, mimo że usilnie chciano zrobić z nich bohaterów czarno-białych. Udało się częściowo, bo scenariusza się nie przeskoczy. Największym problemem filmu jest jednak fakt, że Mojżeszowi odebrano wszystkie wątpliwości. To sprawia, że jego przemiana jest zupełnie niewiarygodna. Mojżesz nie zadaje pytań, a jeśli już, to bardzo niewiele. Nie zastanawia się zbyt długo nad sobą; jakby zapomina, że od małego wychowywał się z Ramzesem jako jego kuzyn, że dbał o niego i kochał go. Po prostu w chwili nawrócenia traci całą swoją przeszłość i bez moralnych rozterek jest w stanie stanąć przed niedawnym bratem, przykładając mu nóż do gardła. To nie przekonuje. Mojżesz w oryginale to postać złożona, skomplikowana, pełna wątpliwości, zadająca wiele pytań. U Scotta tego nie ma. Dostajemy same odpowiedzi, a te krótkie momenty, gdy Mojżesz nie zgadza się z Bogiem, to jedynie przebłyski tego, co powinno stanowić oś dramaturgiczną filmu. Czytaj również: Michael Keaton negocjuje rolę w „Kong: Skull Island” Scott zupełnie porzucił jakiekolwiek próby reinterpretacji historii źródłowej, eksperymentowania, głębszego zrozumienia swoich postaci (co w "Noe: Wybrany przez Boga" zrobił Aronofsky) i w rezultacie jego film jest prosty na drut. Toporny, jakby wyciosany z kawałka drewna, całkowicie bezpieczny w wydźwięku, ułożony i grzeczny. Jest więc filmem poprawnym, świetnie zrealizowanym i zmontowanym, ale zupełnie nie porywa i nie wzbudza głębszych emocji. Szkoda, bo mogło być dużo lepiej. Historie biblijne mają w sobie potencjał i liczę na to, że doczekamy się reżysera, który je prawdziwie zrozumie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj