"Eye Candy" zmieniło trochę formułę, prezentując samodzielne sprawy kryminalne w każdym odcinku. I tutaj twórcy pokazują całkiem niezłą kreatywność - oba wątki mają dobrą podstawę, pomysłowy koncept i odpowiednio się rozwijają. Potrafią zaciekawić, momentami zaskoczyć i przede wszystkim wywołać jakieś emocje. Ten czynnik szczególnie jest odczuwalny w 7. odcinku, którego znaczenie dla fabuły "Eye Candy" okazuje się ogromne. Kluczem do sukcesu obu odcinków jest powiązanie wątków solowych z przewodnią historią. Najlepsze w tym jest to, że choć oglądamy odrębne opowieści, nic nie wskazuje na to, że będzie to jakkolwiek związane z centralnym wątkiem. Dlatego brawa dla twórców, gdyż w obu przypadkach wprowadzili to bardzo organicznie, intrygująco i nieprzewidywalnie. To działa, buduje emocje i nadzwyczajną atmosferę serialu, która w 7. odcinku porządnie się zagęszcza. Do tej pory jeszcze nie mieliśmy takiego dowodu na wpływ seryjnego mordercy na otoczenie Lindy i to zmusza do zadania pytania - kim jest ten człowiek? Wydaje się, że na pewno nie jest to pierwszy lepszy psychopata amator, ale raczej inteligentny, zabójczy geniusz zbrodni, który wyśmienicie porusza się wokół swojej ofiary. "Eye Candy" działa dobrze, gdy twórcy skupiają się na wątkach kryminalnych. Wtedy serial ciekawi i wciąga. [video-browser playlist="668408" suggest=""] Problemem są wątki obyczajowe, które nadal nie są należycie rozwijane. I ciągle mnie to zaskakuje, bo MTV do tej pory potrafiło dobrze prowadzić takie motywy i robiło to o wiele bardziej przekonująco niż chociażby The CW w swoich serialach młodzieżowych, ale tutaj twórcy za bardzo zbliżają się do tego nie najwyższego poziomu. Czuć to przede wszystkim w dwóch elementach. Pierwszy to oczywiście romantyczne życie Lindy, które nie jest usłane różami i wciąż się komplikuje. Wprowadzenie w 7. odcinku wyraźnego trójkąta byłoby dobrym zabiegiem, gdyby nie opierano się na tak banalnych ruchach. Zbyt oczywiste i za bardzo mdłe, by mogły wywołać jakieś emocje lub zaciekawić. Najgorsze w tym jest to, że bohaterka będzie pewnie wprowadzać zamieszanie, podgrzewając motyw trójkąta, by w finale wyznać uczucie policjantowi. Oby jednak scenarzyści mieli chęć nas zaskoczyć. Drugim elementem oczywiście są przyjaciele Lindy, którzy nadal są, bo są - i nic nie wnoszą. To oklepane schematy, które często irytują swoją pretensjonalnością i nie odgrywają żadnej sensownej roli. W tej kwestii szczególnie irytuje koszmar koleżanki Lindy, która szaleje, bo jej rodzice się rozwodzą. Takie to absurdalne... Powyższe stwierdzenia dotyczą wszystkich poza puszystym kolegą Lindy, który jest powiewem świeżości w świecie seriali. Do tej pory w tego typu produkcjach bohaterka miała przyjaciela homoseksualistę (jak przyjaciółka Lindy), więc fakt, że George jest sympatycznym geekiem, który lubi kobiety (scena z koleżanką Lindy) jest wspaniały. Oto postać oparta na schematach, ale zarazem starająca się z nich wychodzić - zabawna, wzbudzająca sympatię. Chciałoby się go tutaj więcej, bo wraz z Lindy tworzy niezły duet. Czytaj również: „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” bardziej mroczni w sezonie 2B "Eye Candy" dostarcza widzom solidnej rozrywki w obu odcinkach, pokazując, że w pewnych elementach serial umie zaskoczyć i wciągnąć. Nadal jednak nie mogę się przekonać do Victorii Justice - to największa bolączka tej produkcji, która ma o wiele większy potencjał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj