Dziesiąty odcinek rozpoczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zakończył się poprzedni. Obserwujemy reakcję Helen na odkrycie prawdy o Ryanie i jej stanowcze dalsze działania. Tutaj także dostajemy odrobinę slow motion, które w połączeniu z umiejętnym montażem i zabawą dźwiękiem daje interesującą scenę. Dalej jest tylko lepiej i po raz kolejny zaserwowano nam narastające napięcie wraz z upływem czasu ekranowego, prowadzące do świetnego zwieńczenia całości. Sceny w szpitalu zostały rozegrane umiejętnie, jednak nie wnoszą zbyt wiele do fabuły i stanowią jedynie prolog do dalszych wydarzeń. Ucieczka chłopaków w celu uniknięcia kontaktu z zabójcą to ciekawe posunięcie, które sprawia, że historia toczy się w innym kierunku. Pani szeryf zdobywa w końcu przewagę nad Kanem, znając jego prawdziwą tożsamość, kiedy on nie jest tego świadomy. Wszystko ma jednakże z góry narzucone szybkie tempo i ogląda się to bardzo dobrze. Jesteśmy również świadkami kolejnej świetnej interakcji między Helen i Gabem, co tylko uwydatnia świetne rzemiosło obu aktorów oraz chemię jaka między nimi istnieje na ekranie. Dzięki temu ich obawy i uczucia są prawdziwe, a widz nie ma problemu z uwierzeniem w to, co widzi. I choć nie ma tutaj tyle emocji, co w dziewiątym odcinku to i tak scena ta ma funkcję ekspresywną. Bardzo umiejętnie poprowadzono wątek Lucasa oraz Philipa w Mother's Day. W sumie od początku był on rozwijany w ciekawy sposób, bez zbędnego pośpiechu. Teraz dochodzi do punktu kulminacyjnego w ich związku. Scena w motelu w idealny sposób oddaje strach jaki towarzyszy im podczas obcowania z zaistniałą sytuacją. Duża w tym zasługa Tylera Younga oraz Jamesa Paxtona, którzy portretują na ekranie odpowiednio Philipa i Lucasa. Młodzi aktorzy rewelacyjne wcielają się w swoich bohaterów nadając im odpowiedniej głębi i z ogromną prawdziwością oddając ich uczucia. Chemia między nimi jest wyraźnie wyczuwalna, a dzięki temu śledzi się ich poczynania bez znudzenia. Scena w motelu zdaje się to całkowicie potwierdzać. Została rozpisana w umiejętny sposób i ukazana z odpowiednią subtelnością oraz delikatnością, a emocje uwydatnił idealnie pasujący kawałek Cold Specks pod tytułem The Mark. Na innych płaszczyzna jest równie interesująco. Dwoma ostatnimi odcinkami sezonu udało się twórcom znacznie poprawić wizerunek Ryana. Na samym początku jego intencje działały całkiem dobrze w formie w jakiej były prezentowane, jednak z czasem zabrakło w nich odpowiedniego zaplecza emocjonalnego i uzasadnienia. Bohater był płytki i nudny przez większość czasu, a dodatkowo nie potrafił wzbudzić zainteresowania. Zmieniło się to dopiero w dziewiątym epizodzie, gdzie nadano mu odpowiedniej głębi i charakteru. Potrafił on swą osobą wykrzesać zaciekawienie u widza i w finale jest to kontynuowane. Jego sylwetka nabiera innych odcieni i sprawia, że jego los nie jest nam już obojętny. Warren Christie miał tutaj również większe pole do popisu pod względem aktorskim i w udany sposób przedstawił emocje swej postaci oraz wewnętrzne rozdarcie. Na wyróżnienie zasługuje jego wspólna scena z matką Philipa. Jest ona dosadna i prowadzona w frapującym kierunku, bez popadania w schematy. Emocje są w niej namacalne, a napięcie potęguje ścieżka dźwiękowa. Od aktorskiej strony również nie ma się do czego przyczepić, jednakże pojawia się jedno ale. Pozbycie się Anne, wydaje się być jedynym sposobem na stworzenie pełnoprawnej rodziny przez Philipa, Helen i Gabe’a. Wydaje się trochę naciągane, ale można przymknąć na to oko ponieważ nie razi aż tak bardzo. Kolejną bardzo dobrą sceną, która zasługuje na wzmiankę, jest ta ukazująca rozmowę Gabe’a i Bo. Ponownie zobaczyć możemy aktorstwo na wysokim poziomie i nieprzeciętne dialogi. Pojawiają się emocje, choć nie są one tak intensywne, jak w przypadku innych scen. Od tego fragmentu bije również wiarygodność i prawdziwość, z której ukazaniem scenarzyści oraz aktorzy nie mają najmniejszego problemu. To sprawia, iż widz pochłania wszystko z przyjemnością, delektując się seansem na wysokim poziomie. Tym sposobem dochodzimy do tej najważniejszej sceny w tym odcinku. Chodzi oczywiście o meritum całego sezonu. Do starcia między agentem Kanem i szeryf Torrance było blisko już kilka razy, ale ostatecznie w umiejętny sposób odkładano to na później. To chyba dobrze, ponieważ to co zaprezentowano nam w finałowym odcinku jest perfekcyjne. Wszystko sprawdza się tutaj idealnie w najdrobniejszych szczegółach. Ponownie prym wiedzie Julianne Nicholson, dając popis swoich wygórowanych umiejętności aktorskich, zachwycając na ekranie. Jej opowieść została ukazana bez skazy, a emocje wylewały się z ekranu, angażując widza w znaczący sposób. Rozbudowuje to również charakter samej bohaterki i kreuje nowe spojrzenie na nią, dając lepszy obraz jej motywów i zachowań. Bardzo dobrze wypada tutaj także Warren Christie oraz Tyler Young, który jednak stanowi tylko tło dla pozostałej dwójki. Ciekawie budowana była relacja między Ryanem i Helen na przestrzeni tej serii, a nadanie nowych walorów w poprzednim odcinku tylko ją podkoloryzowało. Tutaj dostajemy tego ciąg dalszy i świetny koniec tej relacji. Całość została poprowadzona naprawdę dobrze i na długo pozostaje w pamięci. Idealnie sprawdza się tutaj muzyczny motyw przewodni serialu, uwydatniając emocje bijące z ekranu, ale w niczym nie ustępuje mu kawałek 7 & the Fall Jesse Marchanta wpasowując się perfekcyjnie. Udało się także domknąć wszystkie wątki i zaserwować zamknięte zakończenie, które jest w pełni satysfakcjonujące. Wymyślenie kolejnej zagadki na drugi sezon nie stanowi żadnej przeszkody, a oglądanie kolejnych przygód szeryf Torrance bez wątpienia byłoby bardzo przyjemne. W tym jednak wypadku należy zadać sobie pytanie czy warto? Historia oferuje zamknięty koniec, ale z produkcją można żegnać się z lekkim żalem spoglądając na zachwycający poziom ostatnich odcinków. Nie widać jednak sensu brnięcia w tę historię dalej, z obawą zniszczenia pięknego obrazka jakim jest pierwszy sezon. Eyewitness kończy się równie dobrym odcinkiem, jak ten który zaserwowało nam na krok przed finałem. Ustanowiona bardzo wysoko poprzeczka została zaliczona po raz kolejny. Choć początkowe epizody nie wyróżniały się niczym szczególnym i stanowiły umiarkowaną rozrywkę, tak końcówka sezonu to istna jazda bez trzymanki, która w znaczny sposób oddziałuje  na widza i na długo pozostaje w pamięci. Wiele scen ociera się o perfekcję. Obsada aktorska błyszczy na ekranie, kreując bohaterów z ogromną głębią, wyrazistym charakterem i sporym zapleczem emocjonalnym. Zarówno ta młoda część ekipy jak i starsza z Julianne Nicholson na czele. Do tego dochodzi jeszcze rewelacyjna ścieżka dźwiękowa objawiająca się idealnie pasującymi utworami, które potęgowały emocje bijące z ekranu, czy chociażby sprawny montaż i umiejętna praca kamery, stanowiące budulec unikalnego klimatu, swoją drogą bardzo ujmującego. Bez najmniejszych problemów udało się ukazać wiarygodność przedstawionych wydarzeń, a także zachowań bohaterów, choć zdarzały się potknięcia. W ostatecznym rozrachunku Eyewitness to bardzo dobry serial, oferujący kompletną historię, niewymagającą uzupełnienia. Jest to produkcja godna polecenia, idealna na wolną chwilę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj