Fatalny romans to nowy film Netflixa, który nie wyróżnia się niczym spośród innych podobnych sobie. Historia, choć promowana jako soczysty thriller, tak naprawdę nie jest nawet porywająca.
Fatalny romans Netflixa to historia Ellie Warren, spełnionej zawodowo prawniczki, która jest na etapie kupowania nowego domu na plaży ze swoim mężem. W jej życiu wszystko układa się jak w bajce – córka wyfruwa z gniazda, o stabilność finansową nie trzeba się martwić, a sukcesy w pracy przychodzą w zasadzie same. Pewnego dnia do miasta przybywa David, znajomy kobiety z czasów studiów, który kiedyś był w niej szaleńczo zakochany. Okazuje się, że mimo upływu lat uczucie ze strony Davida nie osłabło, a jego pojawienie się w życiu Ellie pociągnie za sobą katastrofalne dla wszystkich skutki.
Historii takich jak ta w kinie i telewizji było już wiele – żaden z motywów proponowanych przez
Fatalny romans nie jest nowatorski. Mamy kobietę, która próbuje zachować pełną kontrolę nad swoim życiem, a z drugiej strony mamy mężczyznę ogarniętego obsesją na jej punkcie, który z każdym krokiem posuwa się do coraz bardziej przerażających czynów. Schemat jest wyjątkowo oczywisty – najpierw, gdy jeszcze Ellie nie wietrzy niebezpieczeństwa, David pojawia się na ekranie z zaskoczenia, w akompaniamencie niepokojących motywów muzycznych. Potem, gdy atmosfera gęstnieje, wchodzą smsy, stalking i gra w kotka i myszkę. Pojawiają się podłożone pod drzwi domu prezenty, szantaż emocjonalny. Reżyser próbuje dodatkowo podkręcić to ujęciami zza źdźbeł trawy, takimi, jakie wykonałby zawodowy paparazzi - całość ma budować atmosferę zagrożenia i poczucie bycia obserwowanym, jednak zupełnie nie działa to na żadnym etapie. Wszystko to, co kolejno dzieje się na ekranie, jest niesłychanie typowe – przez cały seans powtarzałam sobie, że przecież już to gdzieś widziałam. Film nie proponuje absolutnie żadnego motywu czy rozwiązania, które na jakimś etapie jakkolwiek by zaskakiwało. To wszystko już było, a zwłaszcza w telewizyjnych produkcjach w stylu „okruchy życia”, granych lata temu na antenie w godzinach wieczornych.
Fatalny romans, choć z 2020 roku, jest kolejnym wyrobem odrysowanym od dokładnie tego samego oczywistego modelu – i chyba to jest jego największą bolączką.
Produkcja jest utrzymana w gatunku thrillera, jednak całość tak naprawdę bardziej przypomina dramat. Nie znajdziecie tu scen, które mroziłyby krew w żyłach, a wszystkie działania bohaterów toczą się równym rytmem, prowadząc do oczywistej kulminacji. Być może lepiej wypadłoby to, gdyby David był owiany jakąś nutką tajemnicy, jednak tutaj wydarzenia obserwujemy również z jego perspektywy, przez co tak naprawdę stale mamy wgląd w to, co knuje. Twórcy nawet nie starają się zbudować jakiegoś napięcia wokół tej postaci – od samego początku czuć, że to „ten zły” i tak naprawdę już od jego wprowadzenia do fabuły wiadomo, jak ten film dalej się potoczy. Napięcie rozładowują również niezręczne sceny miłosne, których w filmie jest co niemiara – najgorsze jest to, że reżyser nie potraktował ich jako akcent, czy pretekst do dalszych wydarzeń, ale zdecydował się je wyeksponować tak, by były wartością samą w sobie. Owocuje to przynajmniej kilkoma dziwacznymi ujęciami na ludzi uprawiających subtelny seks w przygaszonym świetle – i o ile nie miałabym nic do tego, o tyle w takim natężeniu scen łóżkowych i przy takiej ich ekspozycji czułam się po prostu zniesmaczona. Ani to ważne, ani potrzebne dla dalszych wydarzeń – typowe zapychacze, które na dodatek nawet nie mają w sobie żadnej iskry.
Plusem tej produkcji z pewnością jest jej czas trwania – całą historię zamknięto w wymiarze półtorej godziny, przez co seans mija bardzo szybko. Docenić można także aktorów, którzy rzeczywiście wczuwają się w swoje role i starają się sportretować postaci jak najlepiej (oczywiście na tyle, na ile ubogi scenariusz pozwala). Najbardziej wyrazistą postacią jest tu ogarnięty obsesją David (
Omar Epps), jednak
Nia Long w roli Ellie również dzielnie mu partneruje, nawet mimo tego, że scenariuszowo nie ma zbyt wiele do zagrania. Realizacyjnie jest zaś bardzo nudno i do bólu bezpiecznie – tutaj nawet bójka bohaterów wygląda jak próba generalna aktorów: wymierzają sobie ciosy tak, by się przypadkiem nie uderzyć, bądź doświadczają miękkich upadków z wysokości, z tak sztucznym efektem, jakby po prostu się położyli. Kamera zupełnie nie współpracuje w choreografiach walk (o ile o jakichkolwiek choreografiach można tu mówić) i jeszcze bardziej uwypukla to, jak niezręcznie i bez pomysłu zostało to zrealizowane.
Fatalny romans to nieciekawy film, który można zmęczyć w nudny wieczór – nie spodziewajcie się jednak wielu wrażeń. Sprawdzi się jako wypełniacz wolnej godziny i minie bardzo szybko, więc jeśli szukacie czegoś, na czym można zawiesić oko podczas prac domowych, prawdopodobnie wypadnie nieźle. Jednak nic poza tym - jest do bólu przewidywalnie, mocno wtórnie, bez większych emocji, bez jakiejkolwiek refleksji nad bohaterami, z niewyszukanym scenariuszem – to kino klasy B, które chce się wybić pod szyldem Netfixa. Nic szczególnego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h